• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

z bliska i daleka

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2023
  • Marzec 2022
  • Luty 2022
  • Sierpień 2021
  • Czerwiec 2021
  • Grudzień 2020
  • Listopad 2020
  • Październik 2020
  • Wrzesień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Grudzień 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019
  • Kwiecień 2019
  • Marzec 2019
  • Luty 2019
  • Styczeń 2019
  • Grudzień 2018
  • Listopad 2018
  • Październik 2018
  • Wrzesień 2018

Najnowsze wpisy, strona 2

< 1 2 3 4 5 ... 10 11 >

Nadrabiam zaleglosci w pisaniu, wiec bedzie...

Pewnie gdzies sie wplataly literowki, ale licze, ze korektor je wylapie, gdy juz kiedys ktos tak bardzo sie upomni o ksiazkowa publikacje moich wspomnien ;-)

 

Wakacje

Moje najwieksze zyczenie na 2020 sie spelnilo i mimo, ze zupelnie na to nie liczylam, to jednak udalo nam sie wyruszyc na wakacje do Polski. Odczekalismy otwarcie granic i pierwsze po-lockdownowe tygodnie, zeby ocenic sytuacje i mimo moich obaw (bo ja przeciez zawsze wole byc ostrozniejsza niz ustawa przewiduje) wyruszylismy w strone kraju nad Wisla. Zaopatrzeni oczywiscie w kilkanascie maseczek materialowych, paczke maseczek aptecznych i zel dezynfekujacy (w kazdej torbie, zeby zawsze byl pod reka!).

Dziwna troche to byla podroz, bo nagle na znajomej trasie wszystko przebiegalo jakos inaczej. Znajomy bar, gdzie zawsze sie zatrzymujemy teraz swiecil pustkami. Bufet ze sznyclami czesciowo zamkniety, a tamtejszy plac zabaw dla dzieci odgrodzony czerwona tasma byly smutnym widokiem. Tak na serio, juz pomijam to, ze nie zjedlismy sznycli. Jedlismy wiec grzecznie nasze kanapki na swiezym (moze byc swieze obok A2?) powietrzu, a najmlodszy podroznik siusial, jak powazny chlopak, do nocnika. Na kazdym przystanku!

W tym roku ominelismy tez ukochany Berlin i poszukalismy na nocleg hotelu na odludziu, kwadrans jazdy od autostrady. Musze przyznac, ze znalezlismy perelke i nasz hotel ‘Zur Rose’okazal sie faktycznie na odludziu, a i my bylismy tamtego dnia jedynymi goscmi. Chociaz budynek hotelu ‘Do Rozy”’dni swojej chwaly przezywal prawdopodobnie gdzies miedzy 1975 a 1985 i byl zapewne wowczas glownym centrum weselno-komunijnym, teraz jednak nadal ujmowal nas swoim urokiem. Czysty pokoj, posciel w kwiatki (jeden zestaw ekstra dla C.) i piejace koguty za oknem. No i woda pod prysznicem trzymajaca nas napieciu: czy poleci w koncu ciepla. Brzmi, jak poczatek wakacji i przypomnialy mi sie wycieczki klasowe w latach 90tych.

 

Drugiego dnia dojechalismy spokojnie na ukochane Mazury, gdzie od razu uderzyly mnie znajome zapachy. Ogrodka, wody z jeziora i nalesnikow Basi Neszki. Czyli wszystko sie zgadzalo. Chociaz nadal troche dziwnie, bo niewiadomo, jak sie przytulic do siebie. Czy tylko podac sobie reke (albo lokiec).

Kolejne dwa tygodnie uplynely nam na wzglednej sielance. Moze tez perspektywa inna niz kiedys, bo od kiedy dzieci zaczynaja przesypiac noce i nie trzeba co chwile zmieniac pieluch, to juz wydaje sie ogromnym luksusem. Mozna sobie na przyklad wieczorem poogladac razem Netflixa i otworzyc chipsy (choc to ostatnie akurat nikomu na dobre nie wychodzi) i znow poczuc sie jak dorosly, a nie tylko jak zmeczony-dorosly.

 

Dzieci bawili sie calkiem przyzwoicie. Trzeba troche chwaly oddac mojej szwagierce, ktora organizowala calej trojce kaciki malarskie, malowanie kreda, strzyzenie wlosow, wspolne mycie ogorkow  i inne atrakcje.

Mimo obaw doroslych, dzieci dogadywaly sie calkiem przyzwoicie. Po dwoch dniach byl co prawda maly kryzys, bo ten maly pol-belgijski kuzyn byl przeciez tak zachwycony wszystkim, ze biegal co 30 sekund od zjezdzalni do trampoliny, zaraz potem do dmuchanego zamku, znow do trampoliny i co chwila wolal: Kom mee! Kom mee! (Chodz tu chodz tu!). Tego tempa nie wytrzymuja dorosli, a co dopiero dzielny pieciolatek i trzylatka. Po kilku dniach jednak zagoscil wzgledny spokoj i gdy maly pol-belgijski kuzyn zrozumial, ze jeszcze troche zostanie na wakacjach, ze nie musi wiec caly czas okupowac trampoliny I z placzem nie dawac sie z niej wyciagac. Zwolnil troche obroty i dalo sie spokojniej pobawic. W ogole, widok tej calej najmlodszej trojki np. w jednej malej wannie, gdzie malowali wszystko kredkami wodnymi (dobrze, ze Babcia nie widziala) –byl  bezcenny.

Najmlodszy kuzyn doskonale w ogole rozumial, co sie do niego mowi po polsku. Nie zawsze sluchal, ale to inna sprawa. Nauka jezyka dzialala tez w druga strone, bo po kilku dniach wszyscy wiedzieli, co znaczy open maki albo handi wasi. A tyle bylo obaw, jak sie dogadaja. Wugi, ciocia, Wojciu i Lelenka maja po tych wakacjach w sercu Kacperka specjalne miejsce.

 

Ostatnie dwa dni wakacji spedzilismy w Warszawie, co tez zakrawalo na podroz sentymentalna, bo nie bylo mnie w Domu Rodzinnym ponad dwa lata. Obylo sie bez wycieczek metrem (a szkoda), ale spacerowalismy z Kacperkiem wokol bloku. Nie wiem, czy cokolwiek zapamieta z tego, ale ja bylam ogromnie szczesliwa, ze moglam mu to wszystko pokazac.

 

Po dwoch tygodniach wrocilismy do domu, z mala przerwa na nocleg w Magdeburgu. Jak zwykle, zapakowani bylismy ‘pod kokardke’’. Bo przeciez w Belgii nie ma nalewek, dzemow ani miodu… Dwa dni zajelo nam wypakowywanie sie.

I tak na koniec … chcialabym ominac sentymentalne przemyslenia, bo internet i tak kipi od uczniow P.Coelho i ich madrosci. Trudno mi jednak jakos temat ominac zupenie, bo taka prawda, ze te wiosenne miesiace w domowej kwarantannie i perspektywa braku fizycznego kontaktu z najblizszymi, wywarly na mnie duze wrazenie. Moze dlatego tegoroczny pobyt w Polsce docenilam jeszcze bardziej. Fakt, ze moglam sie przytulic do mamy i taty (tak porzadnie to dopiero po dwoch tygodniach, zeby nie bylo), ze Casper mogl pobawic sie z kuzynostwem. Nagle nawet zwykle wyjazdy do wiejskiej Biedronki okazaly sie swietem (moze dlatego, ze wychodzilysmy same ze szwagierka, a dzieci z tatusiami zostawaly…).

I jakos bardziej niz w poprzednich latach uswiadomilam sobie, ze bardzo tesknie do Polski. Ale tak naprawde, tesknie. Mysle, ze to jakas kara dla mnie, za wysmiewanie Mickiewicza w czasach szkolnych (Jak teskni, to czego nie wraca?) I chociaz dobrze mi w Belgii, wiem tez, co mi ten kraj dal i, poki co, zdaję sie tutaj zapuszczac korzenie, to serce nadal bije mi nieco szybciej po prawej stronie Odry. I niewazne, czy spaceruje warminskim lasem albo po prostu chodze po warszawskim Ursynowie. Wiem tez, ze moje coroczne terroryzowanie belgijskiej rodziny meza ‘”zupa z burakow”’ i ciastem z tymi malymi kuleczkami makiem jest po prostu proba przetrawienia tej tesknoty.

I chyba raz na jakis czas trzeba po prostu to glosno moc powiedziec. Inaczej jeszcze zaczne pisac sonety. A talent Miciewicza jednak nie mam…


 

 

 

16 września 2020   Dodaj komentarz

Zachwyt

Nie wiem, od kogo sie tego nauczyl, czy po prostu ma juz teraz taka wyobraznie, ale w niedziele mocno nas zaskoczyl.

Zjezdzamy na zjezdzalni. Tzn. Casper, bo ja bym sie raczej nie zmiescila. W pewnym momencie zatrzymuje sie i z zachwytem patrzy w gore i pokazuje cos palcem:

- Mama, kijk!

- No, ale na co mam patrzec? Na drzewo? Oo, jakie ladne drzewo.

- Suon, hipopotam, ija !

 

Casper, zachwycony, wskazywal na chmury. I nagle zaczal w nich rozpoznawac ksztalty slonia, hipopotama, zyrafy i innych zwierzat. I tak co chwila patrzyl oczami pelnymi zachwytu, ze sie tam nowy swiat przed nim otwiera. 

Zeby tylko jako dorosly nigdy za wiele z tej wyobrazni nie stracil.

07 lipca 2020   Dodaj komentarz

L''ete Belgique

No i przyszlo. Belgijskie lato. Temperatura nie bardzo chce przekroczyc prog 20 stopni, zachmurzenie duze lub calkowite i buien co oznacza przelotne opady deszczu (albo napady zlosci). W ostatnich dwoch latach, kiedy to ciagle upaly, susza i prazace slonce dawaly szanse zapomniec, ze jestesmy w Belgii wrocila normalnosc. Troche szkoda, ze akurat w tym roku, kiedy wiekszosc ludzi nie wybiera sie na wakacje ze wzgledu na starch albo brak funduszy. Dmuchane baseny z promocji z Aldiego nie zdadza sie chyba w tym roku na wiele. No chyba ze na lapanie deszczowki, co tez bardzo jest zalecane.

Kombinacja staycation ze zla pogoda i corocznymi wakacyjnymi robotami drogowymi (bo przeciez wakacje, wszyscy wyjada) sprawia, ze codzienne korki przypominaja smialo te sprzed Corony. Nie wiem, czy to juz lyzka czy cala beczka dziegciu.

 

Zamiast opalac sie w ogrodku siedzimy w domu i ogladamy niemiecko-turecka komedie na Netlixie. To juz mowi samo za siebie. Frytek zerka co chwile na niebo, czy pada bardzo czy tylko troche, zeby w koncu isc wsadzic w ziemie nasze alpejskie kwiatki (odporne na mrozy i susze). Nawet nasz wybor kwiatkow smieje nam sie w twarz. Panicz spi, wiec mozna pozwolic sobie na tzw. quality time.

 Dla mnie jest to pisanie, z Mira Kubasinska i Ania Rusowicz w tle. Oczywiscie po cichu, zeby C. sie nie obudzil, bo wtedy bedzie po pisaniu.

 

A poza tym? Razem z reszta spoleczenstwa probujemy sie odnalezc w pokoronowej (albo raczej miedzykoronowej) rzeczywistosci. Politycy kloca sie czy maski w markecie to trzeba, a jak nie trzeba to dlaczego. Z racji, ze w Belgii jest tyle dzielnic, gmin itd. kazdy polityk ma wiec troche szanse, zeby poczuc sie wazny i zadecydowac (oczywiscie inaczej niz inni). Zdegustowani polityka nosimy maski jeszcze czesciej.

 Sytuacja w Belgii wydaje sie byc wzglednie stabilna, ale nadal nie wiemy na ile. Gospodarka usiluje sie ratowac, ale kryzys wydaje sie nieuniknony, co odczuwamy niestety tez i my w pracy. Ale mialam nie pisac nic negatywnego.

 Sektor gastronomiczny na przyklad probuje sie ratowac na rozne sposoby, ale nie tyle wysokimi cenami, ale typowymi dla slonco-lubnych Belgow, taraskami piwnymi. Oczywiscie stolikami w bezpiecznej odleglosci (przez co taraski zaczely zajmowac chodniki), laminowanymi menu (zeby szybko dezynfekowac) albo menu schowanym za QR kodem, no  i obowiazkowym  uzywaniu zelu antybakteryjnego przy wejsciu. Z lekka obawa, ale testowalismy sami w poniedzialek podczas naszej jednodniowej wizyty w Leuven. Jest fajnie, taka namiastka normalnosci, ale jednak nie do konca. Zwazywszy, ze prognozy co do dlugosci dzialania potencjalnej szczepionki sa raczej umiarkowanie optymistyczne, gdzies sie zastnawiami, czy moze to bedzie nowe normalne? A ja przeciez i tak jestem z tych, co czesto lubia myc rece.

Wczoraj podczas dlugiego spacer do fryzjerki usilowalam przekonac C., zeby nie dotykal WSZYSTKIEGO, co napotka na drodze. Nie ma co straszyc go Corona, ale wizja ‘przeciez piesek tu mogl siusiac na to’ dziala. W pewnym momencie mijal nas biegnacy Labrador, a na moje pytanie “Kacperku, a co robi piesek?’’ uslyszalam: “Siusia.’. W duchu liczylam, ze wlasciciel nie rozumial polskiego.

 

Casperek. poza tym, ze rosnie jak na drozdzach, mowi coraz wiecej (wiem, trudno wierzyc, ze sie da jeszcze wiecej). Nawet udalo mi sie wprowdzic dzikuje i prosie, co uwazam za sukces.

 Przyjemnie tez obserwowac, ze Casper zaczyna odkrywac, ze te same rzeczy maja rozne nazwy, w dwoch jezykach.

- Synek, na obiad beda ziemniaki i kurczak

- Nie, nie kip!

 

Lub, gdy obudzil sie noca w pelnej panice, nie mogac znalezc ukochanego wieloryba Duplo w lozku, zaczal wolac: yba, yba, yba, yba, vis vis.

 Zebym na pewno zrozumiala, o co chodzi. (Tak, wiem ze wieloryb to nie ryba, ale zostawmy to na kiedy indziej)

 

No i kazdy ma swoje imie: Mama Ania, Tata Kalo, Babcia Meszka, Dziadek Ta di, Oma Miki, Opa Beer, Tante Lies, Tante Trien en Nonkel Ago, Tante Tuuut, Wujek Kisio, Wojciu, Mi-lenka, ciocia A-netka.

No i Caspi. Nazywany przez siebie jeszcze czesto Bejbi, chociaz patrzac na ubrania dla trzylatkow, ktore robia sie powoli za male, mysle sobie, ze niewiele z tego Bejbi juz zostalo.

 

I dzis (to zasluguje na zapisanie) Casper zachowal sie jak maly bohater.

Wstajac za szybko z kanapy zrobilo mi sie slabo, wiec tylko zlapalam sie za biurko i zawolalam Frytka. Na co Casper pobiegl jak pershing po tate i powiedzial :

 Papa, mama pijn, kom kijken!

Co mozna calkiem poprawnie przetlumaczyc “Tata, mama boli, chodz spojrz’”.

 

Madry urwisek. Nawet mu wybacze fascynacje Psim Patrolem.

 

To tyle na dzis, kochani. Ide zerkne, czy moj malzonek nie ugrzazl kaloszami na naszych blotnistych hektarach.

Tesknie

04 lipca 2020   Dodaj komentarz

Tak na szybko

bo zanim zabiore sie do pisania na powaznie, to znow minie miesiac.

Gdy ktos mnie pyta, jaki jest C., to mam przed oczami te kudlata glowke, szeroki usmiech i chochliki w oczach.
Tak, jak dzis, kiedy widzialam, jak cichaczem chowa swoje lwy z Duplo w zakazanej szufladzie. Cichaczem, zeby mama nie widziala. Po czym krzyczy teatralnie "Papa lew nie ma! Papa lew nie ma!". Wiadomo, ze wtedy mama zacznie szukac. Po kilku minutach (rownie teatralnego) szukania udalo mi sie znalezc "pape lwa", a C. chichral sie z zachwytu, jaki mu sie zart roku udal.
On ma naprawde niezle poczucie humoru, jak na dwulatka.

No i to tez moj najwiekszy pomocnik.
"Mama, bejbi help-o!"
Jak tylko ja usiluje przeniesc cos "ciezkiego", ten leci pomagac i trzymac z drugiej strony. Jak stary chlop. Z mina pelna zrozumienia. Czasami mu sie pomyli i zamiast np lekkiej zjezdzalni, lapie sie mojej nogi i tak mnie asekuruje i nie chce puscic, bo przeciez "bejbi help-o".

Ah, i juz nie tylko "bejbi", bo od piatku (przekupiony) potrafi powtorzyc swoje imie. Kajpi.

15 czerwca 2020   Dodaj komentarz

Dwa miesiace pozniej, czyli 65 dzien kwarantanny....

Nie wiem, czy powinnam uzywac slowa kwarantanna, bo wlasciwie wraz z nowymi rozporzadzeniami mozemy tak naprawde coraz wiecej i nie wyglada to tak, ze siedzimy tu zupelnie odizolowani. A ze nasze zycie zazwyczaj toczylo sie miedzy praca a domem, to nie odczuwamy jakos bardzo bolesnie odciecia od swiata. Policzylismy, ze w 2019 bylismy na przyklad chyba tylko raz na randce na miescie... Ot, jaka oszczednosc. Nie widzimy, wiec (chociaz w tym wzgledzie) wiekszej roznicy. 

No i nie oszukujmy sie, ogrodek przy domu tez ma ogromne znaczenie w obecnym czasie. Poza tym, przeprowadzka do naszej wsi, gdzie naprawde niewiele jest w centrum do zwiedzania (dwie apteki, dwie szkoly, poczta, bankomat, optyk  sklep i dwa chlebomaty) ulatwila przetrwanie ostatnich tygodni. Podczas naszych spacerow (po chleb) do centrum (jakies 500 metrow) mijamy kilka samochodow, konika w zagrodzie i moze jakichs trzech przypadkowych spacerowiczow.  Ale wiekszosc ludzi czujnie usuwa sie sobie z drogi i omija sie szerokim lukiem na chodniku.  Daje to wiec pewne poczucie komfortu.

Casper, niczym pies Pavlova, zauwazyl pewna zaleznosc, ze jesli wychodzi na dwor w wozku lub na rowerku, oznacza to, ze idziemy po chleb. Nie zawsze taki jest cel naszego spaceru, ale w praktyce oznacza to, ze od wyjscia za drzwi Casper pokrzykuje boood boood (od niderlandzkiego brood  - chleb). Przynajmniej wszyscy po drodze slysza, jaki jest cel jego wyjscia z domu. A ze zakupy spozywcze sa dozwolone jako tzw. essentiele verplaatsing  to czujemy sie bezpieczni.

Ale to wszystko tak z przymrozeniem oka. Ostatnie tygodnie to tez i dla sinusoida emocji. Pierwsze dni kwarantanny przesypialam poki moglam, bo organizm chyba nie mogl sobie poradzic z poziomem stresu. Dopiero po tygodniu czy dwoch odwazylam sie wyjsc poza granice domu. Potem kolejne tygodnie to na zmiane kryzysy motywacji, ‘zbieranie sie w sobie’, potem znow kryzys i tak w kolko. Praca z domu nie jest taka oczywista z dwulatkiem, szczegolnie jak jednoczesnie trzeba ugotowac czasem obiad i do tego wszystkiego usiluje sie (bezskutecznie) zaczac odpieluchowywanie. W ostatnich tygodniach trzy razy bylam nawet w biurze (taki mielismy system rotacyjny), ale to tyle tylko. Troche w ramach cwiczen, zeby nie zapomniec, jak sie jezdzi samochodem. Autem jezdzilam tez do Aldi’ego, po drugiej strobie ulicy.. Ale po trzech razach zaprzestalam, bo mimo ustalonej listy zakupow ladowalam do wozka jeszcze zapas slodyczy na miesiac  tydzien, kilka butelek wina (bo nigdy niewiadomo, kiedy najdzie cie chec na lampke Chardonnay). Teraz wiec zamawiamy zakupy przez internet (bez slodyczy i wina) i odbieramy raz w tygodniu w wyznaczonym czasie. A w domu zniknely wszystkie slodycze, nawet stare lizaki chowane na dnie szuflady dla kolednikow.

 

Prawda jest taka, ze w pewnym momencie wylaczylam myslenie.

Przestalam ogladac i czytac wiadomosci. No moze poza codziennym raportem o 11stej, gdzie przedstawiali aktualne statystyki. 

Wylaczylam myslenie, zeby nie rozkleic z tesknoty. Smutno mi sie robilo, gdy myslalam, ze u rodzicow stoi przeciez lozeczko dla Kacperka. Czeka caly rok az ten przyjedzie na wakacje. Tak, jak my czekamy zeby pojechac do Polski. I sie przeciez odgrazalam, ze w tym roku to juz na pewno wybierzamy sie na Swieta do Polski. A teraz to nie wiemy, czy wszystko jest tak na pewno.

W pewnym momencie jednak pomyslalam, ze hej, jestesmy, zyjemy, widzimy sie codziennie (kilka razy) na video czacie. Nie mozna sie co prawda przytulic, usiasc razem do kawy (i szarlotki) pod jablonka, ale to jeszcze nie jest koniec swiata.  Musimy zagryzc zeby i po prostu te miesiace przeczekac. To az tyle, ale i tylko tyle. Potem, jak juz sie zobaczymy, to tak sie przytulimy do siebie, ze trzy tygodnie bedziemy siedziec razem obok siebie pod ta jablonka. Poki co jednak jestem w nastroju sentymentalnym. Przegladalam sobie ilustrowana ksiazke kucharska Wypieki NRD i zaczelam plakac na widok sernika z brzoskiwaniami. Taki, jak robi mamusia na Wielkanoc. A ja przeciez nawet nie przepadam za brzoskwiniami w serniku…

 

Tesknie, ostatnie dni jakos nawet bardziej.

Ale w ostatnich tygodniach  postanowilismy spozytkowac nasza energie na cos konsktruktywnego. Na miare naszych mozliwosci, oczywiscie. Poniewaz Frytek przycial juz wszystkie akacje, zywoplot i (z moja nieoceniona pomoca) poprawil ogrodzenie, trzeba bylo zajac go czyms innym. Postanowilismy urzadzic pokoj goscinny (zwany tez biurem, bo na nadmiar gosci nie bedziemy narzekac narazie). Wieszanie dwumetrowych ikeowskich polek obok siebie, w nadzei, ze beda rowne jest dosyc karkolomne, ale nawet nam wyszlo bez wiekszych klotni. Czy sa rowne to juz inna kwestia. Jest szansa, ze za kilka tygodni pokoj skonczymy. Troche nam posluzy jako biuro, bo mimo powrotow do pracy, czesc dni bedziemy jeszcze moc/musiec pracowac z domu. Jeszcze przez jakis czas bedziemy dzielic miejsce pracy miedzy dom a biuro. I troche sie cieszymy mozliwoscia pracy w pracy, co nie zmienia faktu, ze sie boimy.  I tymbardziej ciesza nas te wszystkie momenty, nawet kiedy lamiemy zasady wychowawcze. Ojtam ojtam, wiaodmo, ze we trojke spi sie czasem najlepiej. 

 

I to tyle na dzis z moich przemyslen. Ponizej kilka scene rodzajowych i aktualny slownik wyrazow polskich i nie-polskich, ktory z doskoku usiluje aktualizowac.

 

 

Osobistosci:

·         Baci (Bati) i dziadi - wiadomo, o kogo chodzi

·         Oma-miki-zaurus – dinozaur oma Mieke

·         Opazaurus – dinozaur opa

 

W kuchni:

·         Kaui (lub kaua) tepło – ciepła kawa

·         Naan – banan

·         Mango – mango, melon, ...

·         Maty – (tomaten + pomidory)

·         Niaki - ziemniaki

·         Kafki, kafki – truskawki (zazwyczaj placzac pod lodowka): Kafki kafki, open maki!

 

Zwierzyniec:

·         Omamat – (olifant) słoń

·         Eebra – zebra

·         Ija – Żyrafa

·         Hipotam – hipopotam

·         Pippin – pingwin

·         Aki – świnka

·         Gogogo – krokodyl

·         Kikki – żaba

·         Bocian

·         MisiA – Miś to MisiA. Niewątpliwie wplyw miali tu bohaterzy ksiazeczek o Puciu i jegio siostrze Misi.

 

Sytuacyjnie:

·         Nie ma nic, nie ma chowa

·         Deti – dzieci

·         Kejki - kredki

·         Dzwih – dźwig

·         Kopti – helikopter

·         Mama duza, papa duza, bejbi duza – każdy duży

 

·         Soko nity / soki nity – (sokken niet) – Skarpetki nie. Tzn. nie mam skarpetek.

To pierwsze, co mowi po przebudzeniu. Po czym biegnie do szuflady i wybiera sobie skarpetki (jesli akurat sa, to najchetniej te czerwone, w wozy strazackie, zwane tez tuuu-taaa tuuu-taa). Potem bierze czystego pampera i (najchetniej) idzie do Taty. Ten widac jakos jest lepszy w porannych pieluchach.

 

·         Mama werki, papa werki, baby werki (mama werkt, papa werkt, baby werkt) – mama pracuje, tata pracuje, “Casper’ pracuje.

I ten blysk w oku, kiedy dorwal sie do mojego sluzobowego laptopa i ogkryl zaleznosc miedzy myszka a monitorem...

 

·         Papa wakki! (Papa, wakker!) – Tata wstawaj

·         Blokki bauwen (Blokken bauwen) – budowac z klockow

·         Mama mee komy – Mama, chodz do domku

·         Ani bed / iNNy bed – (ander bed) inne łóżko

·         Pakki – (pakken) – brac, podnosic

·         Maki – (maken) - robic

·         Was (Wasij) (wassen) – myc, wycierac

·         Uszo, nos, oko, budzia, wosy

·         Moko – mokro, brudno

·         Woda tepło

 

Rozmowa z oma Mieke:

Casper: Oma, okno Okkno ! (pokazuje na okno samochodu na obrazku)

Oma Mieke: Ook nog .. ook nog, wat? (Ook nog oznacza “jeszcze też’) 

 

Mama-mama-mama

Jestesmy troje w ogrodku. Mowie do Frytka, ze tylko ide na chwile do toalety, zeby rzucil okiem na Malego Czlowieka. Nie mija 15 sekund, slysze male kroki na korytarzu i drzwi od toalety otwieraja sie: Mama, buti!

Rzep sie rozpial. A wiadomo, ze tata by nie potrafil zapiac butow.

Choc cos moze w tym jest, bo kilka dni pozniej slysze podirytowany glos malzonka, ze jak ja mu kaze sandal dziecku zalozyc, jak te sandaly sie nie zapinaja.

-          - A Ty zakladasz mu jego zwykle buty czy przypadkiem znalazles  te z zeszlego roku, ktore byly odlozone z boku do spakowania, a ktorych nie nosily juz od sierpnia?

-          -  ...

 

*

Lub piatkowy wieczor. Ewdidentnie slabo nam idzie zasypianie i z gory slychac smutny glosik. Ide raz, ide drugi. Za trzecim razem idzie Frytek, ale wraca szybko na dol.

-          - Casper na moj widok powiedzial tylko: Papa, mama zoeki! (Tata, poszukaj mamy).

Ide wiec na gore, z cicha satysfakcja, ze moj Synus, pewnie sie chcial przytulic... Wchode do pokoju i slysze:

-         -  Mama, melk!

No tak, po akcji z za malymi butami juz nie ma odwagi poprosi ojca o mleko...

15 maja 2020   Dodaj komentarz
< 1 2 3 4 5 ... 10 11 >
Oj_anka | Blogi