Gdybym kilkaset lat temu, na jakims powaznym statku odpowiedzialna byla za dziennik podrozy, to pewnie historycy, ktorzy pozniej analizowaliby moja wyprawe nie byliby szczegolnie usatysfakcjonowani kilkutygodniowymi lukami w zdawanych relacjach. Niewiadomo, czy to jakis sztorm, czy szkorbut, a moze po prostu taki ubaw, ze nie ma czasu pisac.
Nie przesadzalabym ze sztormem , a juz na pewno nie ze szkorbutem. Jakos nas na szczescie to omija, ale ostatnie tygodnie okazaly sie dosyc intensywne i prawde mowiac, wolalam wieczorem usiasc na macie z Malym Kluseczkiem na moich kolanach niz otwierac laptopa (ktory i tak ze wzgledu na swoj sluszny wiek potrzebuje duzo czasu, zeby dojsc ze soba do ladu). Nasz maly chlopczyk robi sie coraz wiekszy. Widze to nie tylko po jego butach, ktore wystarczaja mu na miesiac, ale i po przyroscie umiejetnosci. Chod pingwinka zamienia sie w skoordynowane kroki (albo nawet trucht). Wedlinka z kanapek zaczela bardziej smakowac niz suchy chleb (ale nadal wszystkie skladniki nalezy jesc osobno). No i nasza komunikacja przebiega coraz lepiej. Chociaz z ust Kacperka wychodzi nadal glownie ‘Titatitatia’ (a od weekendu tez ‘oo neee, o njeeee’) to komunikacja niewerbalna idzie nam calkiem niezle. Mam tu na mysli pokazywanie paluszkiem (np. na szafe z chrupkami), przynoszenie pilota do telewizora (wciskaj te swiecace guziczki, mamo!). Tylko spanie jakos coraz gorzej i znow cofnelismy sie do okresu bez przespanych nocy. Moze to trzonowce? Tak, najlepsza metoda jest zrzucanie wszelkiej winy na zęby.
W ostatnich tygodniach sporo mojej energii pochanialy liczne rozmowy kwalifikacyjne (najgorsze te telefoniczne), pisanie listow, poprawianie CV i zbieranie sily, zeby za kazdym razem z usmiechem przekonywac rozmowce, ze ma przed soba (lub na linii) super kandydatke. Moge niby zartowac na ten temat, chociaz wcale do smiechu mi nie bylo. W pewnym momencie czlowiek zna siebie na tyle, ze wie, co potrafi, co lubi a czego niekoniecznie (np. cyfr). I chociaz sama wiem, ze znalezienie pracy to czesto kwestia bycia we wlasciwym miejscu o wlascwym czasie a niekoniecznie wlasciwych kompetencji, to jednak seria odmownych wiadomosci w pewnym momencie nie dziala juz motywacyjnie. Ale, jak to u nas, w pewnym momencie czujesz, ze wiatr sie zmienia. We wtorek zbilam przez przypadek szklanke stojaca w lazience i pomyslalam, ze dobrze byc zabobonnym, bo wiem, ze tym razem to na szczescie. I troche sie zgadza, bo i kilka dni pozniej praca sie znalazla. Czasowa, na tygodniowych kontraktach, ale praca, nawet w zawodzie. Moze to nie tak zle, zeby po tej dlugiej przerwie powoli wrocic na rynek pracy. Od nadchodzacego poniedzialku skoncza sie wiec dlugie poranki-przytulanki. No nic, bedzie trzeba sie po prostu szybciej a mocniej przytulac.
Kolejny temat tylko napoczne, a napisze wiecej, gdy bedzie mozna mowic o konkretach, ale cegla w zoladku Frytka uaktywnila sie jeszcze bardziej. Stali czytelnicy (cala trojka ;-) ) moze jeszcze pamietaja przyslowie o belgijskiej „cesze narodowej”, jaka jest cegla w zoladku. Poszukiwania, rozwazania kosztuja nas tez zaskakujaco duzo energii. Choc nie zmienia to faktu, ze dobrze nam tu, gdzie jestesmy. „Małą łyżką”, jak mawia nasz Tatuś.
A inne sprawozdania? Wielkanoc minela prawie niepostrzezenie. Chociaz nie, takiej upalnej Wielkanocy nie pamietam od dawna, wiec jednak bylo specjalnie.
Sam post, tradycyjnie juz, nam sie nie udal. Udalo nam sie jednak w Wielki Piatek wybrac do katedry (jak co roku stwierdzilam, ze moglam wziac cieplejszy sweter). W Wielka Sobote zdazylismy tez z koszyczkiem do jednej z dwoch polskich parafii. Tylko „swieta kajzerka” nie dotrwala do niedzieli. No bo jak wytlumaczyc dziecku, ze ta buleczka to ma sobie tak po prostu niezjedzona lezec.
W niedziele swietowalismy natomiast juz u tesciow (dla odmiany nie u nas). Wiadomo, ze w ich ogrodku latwiej szukac czekoladowych jajek (ktore zrzucane sa przez skrzydlate dzwony przylatujace z Rzymu, a nie, jak wielu mysli, przez Zajaca!). Wszyscy pomagali, nawet pies Jack. I prawde mowiac, chyba dorosli mieli wiecej frajdy niz glowny szukajacy, ktory konsekwentnie wyjmowal jajka z koszyczka, zeby je polozyc z powrotem pod krzaczkami. Bylo wiec cieplo, spokojnie, rodzinnie i bardzo slodko, gdy jajka zagryzalismy lepkim mazurkiem. Czyli tak, jak ma byc.