Przedswiatecznie
Dobry rok temu nasza kolezanka Jo wyszla z inicjatywa zorganizowania Sunday Funday (czyli czegos, co mozna przetlulaczyc jako „Niedziela Dzien Zabawy”). Sunday Funday przypada zawsze w pierwsza niedziele miesiaca (brzmi to jakos tak „koscielnie”) i zalozenie jest takie, ze spotykamy sie wtedy, mniejsza lub wieksza grupa znajomych. Poniewaz chodzi o duze grono znajomych, liczba uczestnikow waha sie od 3 do prawie 20. Swietna inicjatywa, bo mozna sobie odpuscic wieczne ‘musimy sie kiedys umowic’, bo co miesiac jest w koncu szansa zeby sie spotkac i przychodzi kazdy, kto ma akurat ochote i czas. Niedzielne aktywnosci byly do tej pory rozne, a to zimowy spacer, wiosna piknik w parku, otwarcie sezonu na mule, wyjscie na kregle, wizyta w ZOO. W maju, razem z para znajomych, ktorzy maja corke niewiele starsza od Kacperka, wymyslilismy, ze w grudniu to na pewno wybierzemy sie na jarmark swiateczny do Kolonii. Dzieci mialy byc juz do tej pory na tyle duze, ze musialo sie udac.
I to tak wszystko tytulem wstepu, bo jak sie domyslacie – dwa tygodnie temu do Kolonii pojechali wszyscy inni, poza nasza rodzicielska paczka. Corka znajomych z poczatkiem zapalenia pluc a mysmy natomiast bladym switem czekali w poczekalni lekarza dyzurnego, bo i Kacperka nie oszczedzil wirus RSV, ktorym strasza w telewizji rodzicow malych dzieci. Zapalenie oskrzeli i podwojne zapalenie uszu. Byla wiec amoksycylina zamiast grzanego wina. W tym wszystkim tesciowie (a szczegolnie Oma Mieke, ktora przypadkiem miala zaplanowany tydzien urlopu) spadli nam z nieba i zaopiekowali sie na tydzien Kluseczkiem, zebym ja w (wzglednym) spokoju mogla odpracowac swoj tydzien wypowiedzenia.
W jezyku niederlandzkim jest takie takie powiedzenie, ktore trudno mi przetlumaczyc na polski, a ktore trafnie oddawalo moj stan. „Je leeft niet, je wordt geleefd” (Nie żyjesz, a jestes “żyty”). I ja wiem, ze kazdy tu moze powiedziec, ze jemu tez bylo ciezko, ze tak byc musi na poczatku, ze taka kolej rzeczy. No moze i tak. Ale ja nie jestem kazdy. I nie chce byc codziennie ostatnia mama w zlobku i odbierac o 18stej Kacperka, ktory nie przestaje jojczec od momentu wyjscia ze zlobka do zasniecia. Czasem z przerwa na drzemke w wozku. Poki co wiec odczekam do Swiat, odkuruje (na ile sie da) Maluszka, a potem zobaczymy. Czasami trzeba zrobic krok w tyl.
Szkoda tracic tyle waznych momentow, a tyle sie dzieje. Bo przeciez Kacperek pierwszy raz swiadomie wskazal na cos paluszkiem (o zgrozo, na telewizor). Uczy sie tez dzielic i czasem w entuzjazmie podaje mi obsliniona butelke lub rozmiekszczona tekturke, zebym i ja sobie mogla pociamkac. Spryciarz nauczyl sie tez, ze z wody robi sie mleczko. Kilka dni temu ledwo udalo mi sie go oderwac od zgrzewki wody stojacej w kuchni. No i Sinterklaas przyniosl mu drewniany wozeczek pelen klockow. Nie do konca jeszcze opanowalismy zasady BHP, o czym przekonalam sie, gdy po kilku sekundach nieuwagi zobaczylam, ze Casper siedzi W wozeczku i probuje nim w ten sposob kierowac.
Po kilku prawie bezsennych tygodniach Kacperek zaczal lepiej sypiac (tfu tfu). Nie wiem, czy to taki wiek, czy to zasluga kaszki manny na kolacje, czy zmeczenie po chorobie. A moze obecnosc mamy ? Pewnie wszystko po trochu. Ale nawet przespal kilka razy 7 lub 8 godzin! I gdy jednak sie obudzi okolo 4tej (co jest najgorsza pora na wstawanie), to biore go do naszego lozka i maly cwaniak zaczal rozumiec, ze w duzym lozku tez mozna spac, a nie tylko gryzc tate w nos. I nie ma piekniejszych momentow, niz te poranki, gdy zaspany i troche marudny, zauwaza, ze w lozku przeciez lezy tez tata (a nie bylo go przeciez, jak Kacperek zasypial). Wtedy pojawia sie szeroki usmiech i zaczyna sie proces budzenia. Lub, gdy Kacperek zaczyna sie kolysac w rytm „Dzisiaj w Betlejem”...
I ja wiem, ze to jeszcze ciut za wczesnie, ale ta pastoralka jest z nami wlasciwie kazdego dnia od kilku miesiecy...
... i za kazdym razem wzrusza mnie tak samo.
,,Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza! Tradycja naszych dziejów jest warownym murem. To jest właśnie kolęda, świąteczna wieczerza, to jest ludu śpiewanie, to jest ojców mowa, to jest nasza historia, której się nie zmieni. A to co dookoła powstaje od nowa, to jest nasza codzienność, w której my żyjemy."