• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

z bliska i daleka

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
25 26 27 28 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2023
  • Marzec 2022
  • Luty 2022
  • Sierpień 2021
  • Czerwiec 2021
  • Grudzień 2020
  • Listopad 2020
  • Październik 2020
  • Wrzesień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Grudzień 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019
  • Kwiecień 2019
  • Marzec 2019
  • Luty 2019
  • Styczeń 2019
  • Grudzień 2018
  • Listopad 2018
  • Październik 2018
  • Wrzesień 2018

Archiwum marzec 2019

Pourodzinowo

Od urodzin Kluseczka minal juz prawie miesiac, a ja pomiedzy praniem malych skarpetek i wysylaniem CV, jeszcze nie znalazlam czasu ani nastroju do napisania kilku slow streszczenia. Dzis jest dobry dzien na pisanie. Na zewnatrz belgijska wiosna, wieje wiatr, grad smaga po twarzy. No i mozna usiasc w fotelu, bo Casper wreszcie poszedl do zlobka (co nie jest takie oczywiste z jego odpornoscia).

 

Dodam, ze do zlobka poszedl juz maly chlopiec, z Prawdziwa Fryzura dla malych chlopcow, bo w sobote u zaprzyjaznionej pani fryzjerki zostaly sciete pierwsze ‘dzisiusiowe’ wlosy. Nie musze dodawac, ze Kluseczek zachowywal sie wzorowo. Bo i po co sie buntowac, jak ladna blondynka drapie go grzebieniem po glowie i dmucha suszarka. Pelnia szczescia.

 

Ale mialo byc o urodzinach. Swietowalismy troche wczesniej przed oficjalna data. Nie jest to tak zupelnie zgodne z moim (wyniesionym z domu) zabobonnym wychowaniem / przekonaniem (niepotrzebne skreslic), ze jak to wczesniej swietowac niz przed faktyczna data, itd, itp. Jednak z racji szlachetnego zawodu (i weekendowych dyzurow) belgijskiej babci (zwanej inaczej Oma) nie bylo jednak tak latwo znalezc odpowiednia date. Alternatywa byl koniec marca, ale na argument, ze 'Casper przeciez i tak nie rozumie, kiedy ma urodziny', wlos jezyl mi sie na rekach. Urodziny sa kiedy sa, nikt mojego Kluseczka nie bedzie tutaj oszukiwal, ze ma urodziny miesiac pozniej. 

 

Powiem Wam, ze nie jest latwo zyc z takim przywiazaniem do tradycji i dziwnych zwyczajow. Mnie samej nie jest latwo, wiec szacun dla tesciow, ze oni sie nie buntuja. Albo i moze buntuja sie, ale niewidocznie i po cichu.

 

No ale, tyle o samej dacie. Jak pisalam wczesniej, tuz przed urodzinami, podczas przypadkowej wizyty lekarskiej, okazalo sie, ze Jubilat znow ma zapalenie ucha. Ucho, jak ucho, ale to, co dzialo sie z jego brzuszkiem po antybiotyku (a zaczelo sie oczywiscie o 4tej rano w dniu imprezy), przyprawialo mnie o zimne poty (wlasciwie tak bylo tez caly kolejny tydzien). Ostatecznie, mimo watpliwosci, nie odwolalismy imprezy. Nie zeby to mial byc jakis kinderbal z zamowionym clownem i alpaka. Mialo byc skromnie i spokojnie. Kilka cioc i wujkow, ciocie-babcie.

Oma przybyla na szczescie z odsiecza okolo poludnia i wziela Kluseczka na spacer. I ten zwierz imprezowy, wrociwszy ze spaceru nagle ozdrowial. Zadowolony, wystrojony na galowo (stroj z chrzcin dopiero teraz okazal sie dobry, czytaj: nie za ciasny na brzuchu) zapomnial, ze bolal go brzuszek. No bo przeciez nagle zobaczyl gosci i to wszystkich znajomych. Goscie cos spiewali, krzyczeli 'hip hip hurra' (nawet polscy Dziadkowie podczas telekonferencji) i cala uwaga skupiala sie na nim. No to co mialo mu sie nie podobac. Party animal.

 

 

Mimo prosby, zeby nie szalec z preznetami i przekazac lepiej drobna kwote na jakis szczytny cel, wyposazenie naszego mieszkania stalo sie bogatsze o konia bujanego, wielki plastikowy samochod, drewniana krowe na kolkach i kilka innych skarbow. (Czesc zostala schowana, bo okazalo sie kilka dni pozniej, ze Casper w zlym humorze potrafi rzucic nowym drewnianym domkiem, zeby zwrocic na siebie uwage. Ciezkim drewnianym domkiem).

 

Wracjac do urodzin. To bylo naprawde przyjemne popoludnie. Nie spodziewalam sie, ze tak powiedziec o imprezie urodzinowej, ale naprawde tak bylo. Spokojnie, rodzinnie, radosnie. Nawet chyba bylo smacznie, choc ciasta to zamowilam (a moich muffinkow nie ruszyl nikt). Zastnawialam sie potem, jaka ze mnie Polka, jesli nie serwuje gosciom salatki warzwnej, panierowanych udek kurczaka i talerza wedlin. Taka jakas juz "zBelżona" coraz bardziej.

 

Z drugiej jednak strony, ciesze sie, ze urodziny sa tylko raz do roku. Akurat, w sam raz, wystarczy.

 

No i przeciez jeszcze swietuje sie w zlobku. A jak ma sie bardzo fajnych rodzicow, to pozwalaja ci pojsc do zlobka przebranym za dinozaura! To sa dopiero rodzice.

 

Zapytalam potem pania opiekunke, czy inne dzieci jakos specjalnie zareagowaly na taki outfit. Ale nie, zobaczyly, powiedzialy, ze ‘dino’ i tyle. I to mnie zawsze zachwyca w dzieciach. Ze biega miedzy nimi jeden przebrany za dinozaura, ale to jest dla nich zupelnie normalne. Chce byc dinozaurem? Spoko!

 

Czyli jednak rodzimy sie otwarci na swiat zanim kurcza nam sie horyzonty.

 

I sa ta mila mysla, zegnam sie na dzis z Wami. Ide dalej prac male skarpetki.

 

PS.

Ah, no i tez ta droga -  Pieknie dziekujemy za urodzinowe paczki!

Swoja droga, jakie to czasy. Kiedys przeciez paczki przychodzily z zachodu a nie na odwrot :D

25 marca 2019   Dodaj komentarz

Cegla w zoladku

Sa takie dni, za ktorymi sie teskni bedac czlowiekiem pracy. Jako, ze ja do tego gatunku (jeszcze) nie naleze, moglam sobie dzis pozwolic na ‘dzien meduzy’. Nie wiem, czy to sluszne okreslenie, ale czulam po prostu, ze rozplywam sie w fotelu, jak galareta i ze nie moge z niego wstac. I tak spedzilam pol dnia. Dobrze, ze dopadly mnie wyrzuty sumienia, to chociaz zmusilam sie zeby wstac i ugotowac jakis kaloryczny obiad (bo przeciez post nam znow nie wyszedl), poodkurzac i odgruzowac kuchnie.

 

Troche pewnie odbija sie mi to poranne wstawanie. Nie jest zle (tfu tfu), bo zegar biologiczny Malego Czlowieka powoli przestawia sie z pobudek o 4.30 na pobudki o 5.30. Mimo wszystko, czuje to w kosciach. Albo to niedobor witaminy D (nawet zatwierdzony oficjalnie przez lekarza domowego) ? Dlaczego mnie to nie dziwi, w tym kraju bez slonca...

 

Poza pisaniem CV i listow motywacyjnych (bo juz czas wracac powoli na rynek pracy) to obok poszukiwania pracy, dosyc sporo energii pochlania nam poszukiwanie domu.

Ja wiem, co sobie teraz myslicie. Ze mieszkanie, to po co dom, ze sie powodzi pewnie i zaraz bedziemy tu wkrecac zlote klamki... No tak prawie, ale nie do konca.

 

Belgijski rynek nieruchomosci i w ogole belgijskie podejscie do kupna doma to temat rzeka. Moge tu wyjasniac, ale po prostu trzeba przyjechac, popatrzec, podrapac sie w glowe i (sprobowac) zrozumiec.

 

Belgowie MUSZA miec dom. Mowia sami, ze rodza sie z cegla w zoladku. I cos w tym jest. Trzeba kupic dom. Niech bedzie waski jak tramwaj, z ogrodkiem jeszcze wezszym i dlugim na cale 1.5 metra, ale to w koncu dom z ogrodkiem! Bez ocieplenia, ze starymi oknami, ale przynajmniej bedzie co remontowac kolejne decenia. A bo przeciez moze rzad znow wymysli kolejne premie za zburzanie starych budynkow, albo docieplanie dachow - to bedzie akurat jak znalazl! Niech nikogo nie dziwi wiec fakt, ze teraz juz mowa o planach na calkowity ‘Betonstop’ w 2040.

Gdzie z reszta miejsce, zeby jeszcze cokolwiek wcisnac?

 

Druga sprawa jest fakt, ze Belgowie nie umieja mieszkac w bloku. Nie, zeby Polakom to zawsze wychodzilo, ale uwierzcie mi, Belg nie jest stworzony do dzielenia swojej przestrzeni zyciowej z innymi. Mysle sobie o tym, gdy nasza sasiadka z parteru wysyla nam kolejnego smsa pelnego frustracji, ze a to jej przeszkadza, ze chodzimy do piwnicy przed 8.30 rano albo, ze ona rozumie, ale jednak, ze nie, ze dziecko placze nam rano i, ze ona zarywa noce. Biedna. Zebym wiedziala, ze nie spi tak rano, to bym ja zaprosila do nas czy cos. To ta sama sasiadka, ktora mieszkajac sama na ponad 70 metrach kwadratowych musiala wystawic swoja szafke na buty na korytarz, bo nie miala miejsca. (Ona buty, to my wozek, sru!) Nie potrafie tego wiec wytlumaczyc nam/Wam Polakom, mieszkajacym calymi rodzinami na 65 metrach. No nie potrafie.

Faktem jest, ze tutejsze mieszkania nie sa funkcjonalne. Nikt nie zaklada(l) mianowicie, ze w mieszkaniu mieszka sie z dziecmi. Schody w blo(cz)kach sa waskie na tyle, ze nie da sie wniesc bezpiecznie wozka. Rozklad pomieszczen tez czesto zostawia wiele do zyczenia (tutaj slysze glos rodzicow, ktorzy nie rozumieja, ze do jedynej mikrolazienki w naszym mieszkaniu wchodzi sie przez nasza sypialnie, a nie z korytarza). Wspolnych podworek (takich, zeby wyjsc z wozkiem, posiedziec, popatrzec na bawiace sie potomstwo) nie ma. No bo przeciez nikt z dzieckiem nie bedzie mieszkac w bloku. Kazdy sobie kupi dom, ewentualnie dom-tramwaj i bedzie mial swoj kawalek ogrodka odgrodzony betoowymi plytami od sasiadow. No moze przesadzam, jaaakies place zabaw sa. Ale albo sa oblegane w weekendy, albo swieca puskami, bo ile sie te matki nachodza z dziecmi na spacery z 15 tygodniami macierzynskiego. (Czyli w sumie logika jakas jest, podworek budowac nie trzeba).

Juz nie wspomne o udogodnieniach w wiekszych blokach. Winda czasem jest, ale sredniej wielkosci wozek wejdzie do niej tylko lekko przechylony (albo zlozony). No bo przeciez winda jest po to, by robic wrazenie na gosciach, a nie zeby wozily sie nimy matki z dziecmi czy osoby niepelnosprawne. Kwintesencja sa dla mnie bloki z winda (nawet juz taka wieksza, przystosowana do potrzeb i mam i osob na wozkach), do ktorych prowadza (ta-dam!) schody. I najlepiej jeszcze (bardzo) ciezkie drzwi przeciwpozarowe. Nic nie zmyslam, tylko spiuje doswiadczenia (np. z naszego poprzedniego mieszkania). Bo przeciez, zeby docenic kilka sekund przejazdu winda, najpierw warto sie zmeczyc.

 

No i kwestia smieci (odbieranych raz w tygodniu!). Bo smietnikow nie ma (choc powoli sie to zmienia – ostatnio widzialam  w sasiedniej dzielnicy smietnik, ktory sie otwieralo karta z chipem, ale o tym innym razem). Ale do sedna. Wyobrazacie sobie zapach (z pieluchami czy bez) w mieszkaniu bez balkonu, na ktorym mozna trzymac swoj smietnik?  Taki high life.

 

To tak tytulem (dlugiego) wstepu. Szukamy wiec domu. Jak tysiace innych mlodych par, ktore rzucaja sie na wszystko, bo przeciez kredyty sa za pol darmo. No i jak spojrzysz na mape, to nagle sie okazuje, ze w Antwerpii wszedzie lezy jakas autostrada. Zostaja wiec jakies 3 sensowne dzielnice, gdzie autostrady nie ma i gdzie mieszkancy sie zrobili w miedzyczasie madrzy i wyceniaja swoje domy (jak juz sa jakies cztery egzemplarze na rynku -  nie przesadzam) na jakies bajonskie sumy. I tak sie poluje. Juz pomine kwestie dojazdow, korkow i braku komunikacji miejskiem, bo pisze te notke wieczorem i zaraz znow sie nakrece i nie bede mogla spac.

 

I potem przychodza ursynowskie wspomnienia geniuszu budownictwa. Ze sie dalo. Pawlacze, skrytki, smietniki, trzepaki, podworka. Ot, cudze chwalicie, swego nie znacie!

 

12 marca 2019   Dodaj komentarz

28.02.2019 1!

Zacznijmy od pogody. Koncowka lutego, a gdy wygladam za okno, blekitne niebo, pelne slonce i belgijskie dzieci biegajace po boisku w bluzkach z krotkim rekawem. Moze troche przesadzaja, ale gdzies tam moge je zrozumiec. Temperatury siegaly ostatanie dni 19 stopni. Nie chce sie wierzyc, ze rok temu byl chyba najzimniejszy tydzien 2018 roku. Moje dlonie i stopy byly juz mocno opuchniete przez czychajace zatrucie ciazowe i mimo ze ciezko szlo mi juz chodzenie, to jednak z przyjemnoscia wychodzilam na spacer wokol budynku, zeby na chwile moc poczuc ulge (i ponowne krazenie w konczynach).

 

To byly dla mnie dziwne dni, bo moglam jeszcze na kilka nocy wrocic ze szpitala do domu. Pewnie, zeby sie wyspac wygodnie we wlasnym lozku przed zaplanowanym juz porodem. Ale to oczekiwanie na niewiadoma wcale nie pomagalo i spanie nie szlo mi juz wowczas wcale.

 

Rok pozniej siedzimy w domu. Juz we dwoje. Maly Kluseczek (chociaz juz coraz mniej kluseczkowaty) z kolejnym zapaleniem ucha i niesfornym brzuszkiem szalejacym po antybiotyku (zeby nie nazwac tego po imieniu.... Ale ze licze sie z faktem, ze Casper kiedys tego bloga przeczyta, oszczedze wiec i jemu i Wam wiele pampersowych historii).

 

Juz nie dzidzius, a maly chlopczyk. Potrafi pokazac palcem, co chce (zazwyczaj wskazuje na suchy chleb), chowa sie pod kocem udajac, ze bawi sie w Akuku, a w poprzednia srode wykonal maly krok dla czlowieka, lecz wielki dla ludzkosci  Mamy i przeszedl sie trzy kroki od fotela do Mamusi.  (I narazie na tym poprzestal dluzsze spacery).

 

Ale chyba najbardziej fascyuje mnie w ostatnim czasie fakt, ze Casper ma swoj wlasny niepowtarzalny charakter. Smiem nawet stwierdzic, ze ma niezle poczucie humoru (chociaz smiesza go zawsze te same zarty). Ten jego (wciaz) siedmiozebny usmiech cieszy mnie kazdego dnia coraz bardziej. I moze koniec z tym lukrem, ale przyznam, ze troche mi sie tego lukru ulac musialo, bo ostatnie dni wypelnia mnie jakis ogrom sentymentow i nawet nie ma komu o tym wszystkim opowiedziec (bo ja i tak sie w tym wszystkim powtarzam).

Wszystkiego Najlepszego, sloneczko!

 

06 marca 2019   Dodaj komentarz
Oj_anka | Blogi