Cegla w zoladku
Sa takie dni, za ktorymi sie teskni bedac czlowiekiem pracy. Jako, ze ja do tego gatunku (jeszcze) nie naleze, moglam sobie dzis pozwolic na ‘dzien meduzy’. Nie wiem, czy to sluszne okreslenie, ale czulam po prostu, ze rozplywam sie w fotelu, jak galareta i ze nie moge z niego wstac. I tak spedzilam pol dnia. Dobrze, ze dopadly mnie wyrzuty sumienia, to chociaz zmusilam sie zeby wstac i ugotowac jakis kaloryczny obiad (bo przeciez post nam znow nie wyszedl), poodkurzac i odgruzowac kuchnie.
Troche pewnie odbija sie mi to poranne wstawanie. Nie jest zle (tfu tfu), bo zegar biologiczny Malego Czlowieka powoli przestawia sie z pobudek o 4.30 na pobudki o 5.30. Mimo wszystko, czuje to w kosciach. Albo to niedobor witaminy D (nawet zatwierdzony oficjalnie przez lekarza domowego) ? Dlaczego mnie to nie dziwi, w tym kraju bez slonca...
Poza pisaniem CV i listow motywacyjnych (bo juz czas wracac powoli na rynek pracy) to obok poszukiwania pracy, dosyc sporo energii pochlania nam poszukiwanie domu.
Ja wiem, co sobie teraz myslicie. Ze mieszkanie, to po co dom, ze sie powodzi pewnie i zaraz bedziemy tu wkrecac zlote klamki... No tak prawie, ale nie do konca.
Belgijski rynek nieruchomosci i w ogole belgijskie podejscie do kupna doma to temat rzeka. Moge tu wyjasniac, ale po prostu trzeba przyjechac, popatrzec, podrapac sie w glowe i (sprobowac) zrozumiec.
Belgowie MUSZA miec dom. Mowia sami, ze rodza sie z cegla w zoladku. I cos w tym jest. Trzeba kupic dom. Niech bedzie waski jak tramwaj, z ogrodkiem jeszcze wezszym i dlugim na cale 1.5 metra, ale to w koncu dom z ogrodkiem! Bez ocieplenia, ze starymi oknami, ale przynajmniej bedzie co remontowac kolejne decenia. A bo przeciez moze rzad znow wymysli kolejne premie za zburzanie starych budynkow, albo docieplanie dachow - to bedzie akurat jak znalazl! Niech nikogo nie dziwi wiec fakt, ze teraz juz mowa o planach na calkowity ‘Betonstop’ w 2040.
Gdzie z reszta miejsce, zeby jeszcze cokolwiek wcisnac?
Druga sprawa jest fakt, ze Belgowie nie umieja mieszkac w bloku. Nie, zeby Polakom to zawsze wychodzilo, ale uwierzcie mi, Belg nie jest stworzony do dzielenia swojej przestrzeni zyciowej z innymi. Mysle sobie o tym, gdy nasza sasiadka z parteru wysyla nam kolejnego smsa pelnego frustracji, ze a to jej przeszkadza, ze chodzimy do piwnicy przed 8.30 rano albo, ze ona rozumie, ale jednak, ze nie, ze dziecko placze nam rano i, ze ona zarywa noce. Biedna. Zebym wiedziala, ze nie spi tak rano, to bym ja zaprosila do nas czy cos. To ta sama sasiadka, ktora mieszkajac sama na ponad 70 metrach kwadratowych musiala wystawic swoja szafke na buty na korytarz, bo nie miala miejsca. (Ona buty, to my wozek, sru!) Nie potrafie tego wiec wytlumaczyc nam/Wam Polakom, mieszkajacym calymi rodzinami na 65 metrach. No nie potrafie.
Faktem jest, ze tutejsze mieszkania nie sa funkcjonalne. Nikt nie zaklada(l) mianowicie, ze w mieszkaniu mieszka sie z dziecmi. Schody w blo(cz)kach sa waskie na tyle, ze nie da sie wniesc bezpiecznie wozka. Rozklad pomieszczen tez czesto zostawia wiele do zyczenia (tutaj slysze glos rodzicow, ktorzy nie rozumieja, ze do jedynej mikrolazienki w naszym mieszkaniu wchodzi sie przez nasza sypialnie, a nie z korytarza). Wspolnych podworek (takich, zeby wyjsc z wozkiem, posiedziec, popatrzec na bawiace sie potomstwo) nie ma. No bo przeciez nikt z dzieckiem nie bedzie mieszkac w bloku. Kazdy sobie kupi dom, ewentualnie dom-tramwaj i bedzie mial swoj kawalek ogrodka odgrodzony betoowymi plytami od sasiadow. No moze przesadzam, jaaakies place zabaw sa. Ale albo sa oblegane w weekendy, albo swieca puskami, bo ile sie te matki nachodza z dziecmi na spacery z 15 tygodniami macierzynskiego. (Czyli w sumie logika jakas jest, podworek budowac nie trzeba).
Juz nie wspomne o udogodnieniach w wiekszych blokach. Winda czasem jest, ale sredniej wielkosci wozek wejdzie do niej tylko lekko przechylony (albo zlozony). No bo przeciez winda jest po to, by robic wrazenie na gosciach, a nie zeby wozily sie nimy matki z dziecmi czy osoby niepelnosprawne. Kwintesencja sa dla mnie bloki z winda (nawet juz taka wieksza, przystosowana do potrzeb i mam i osob na wozkach), do ktorych prowadza (ta-dam!) schody. I najlepiej jeszcze (bardzo) ciezkie drzwi przeciwpozarowe. Nic nie zmyslam, tylko spiuje doswiadczenia (np. z naszego poprzedniego mieszkania). Bo przeciez, zeby docenic kilka sekund przejazdu winda, najpierw warto sie zmeczyc.
No i kwestia smieci (odbieranych raz w tygodniu!). Bo smietnikow nie ma (choc powoli sie to zmienia – ostatnio widzialam w sasiedniej dzielnicy smietnik, ktory sie otwieralo karta z chipem, ale o tym innym razem). Ale do sedna. Wyobrazacie sobie zapach (z pieluchami czy bez) w mieszkaniu bez balkonu, na ktorym mozna trzymac swoj smietnik? Taki high life.
To tak tytulem (dlugiego) wstepu. Szukamy wiec domu. Jak tysiace innych mlodych par, ktore rzucaja sie na wszystko, bo przeciez kredyty sa za pol darmo. No i jak spojrzysz na mape, to nagle sie okazuje, ze w Antwerpii wszedzie lezy jakas autostrada. Zostaja wiec jakies 3 sensowne dzielnice, gdzie autostrady nie ma i gdzie mieszkancy sie zrobili w miedzyczasie madrzy i wyceniaja swoje domy (jak juz sa jakies cztery egzemplarze na rynku - nie przesadzam) na jakies bajonskie sumy. I tak sie poluje. Juz pomine kwestie dojazdow, korkow i braku komunikacji miejskiem, bo pisze te notke wieczorem i zaraz znow sie nakrece i nie bede mogla spac.
I potem przychodza ursynowskie wspomnienia geniuszu budownictwa. Ze sie dalo. Pawlacze, skrytki, smietniki, trzepaki, podworka. Ot, cudze chwalicie, swego nie znacie!
Dodaj komentarz