• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

z bliska i daleka

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Strony

  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2023
  • Marzec 2022
  • Luty 2022
  • Sierpień 2021
  • Czerwiec 2021
  • Grudzień 2020
  • Listopad 2020
  • Październik 2020
  • Wrzesień 2020
  • Lipiec 2020
  • Czerwiec 2020
  • Maj 2020
  • Kwiecień 2020
  • Marzec 2020
  • Luty 2020
  • Grudzień 2019
  • Wrzesień 2019
  • Sierpień 2019
  • Maj 2019
  • Kwiecień 2019
  • Marzec 2019
  • Luty 2019
  • Styczeń 2019
  • Grudzień 2018
  • Listopad 2018
  • Październik 2018
  • Wrzesień 2018

Najnowsze wpisy

< 1 2 3 ... 10 11 >

A tutaj zazraz zaczna znow kwitnac magnolie...

Pierwsze drzewa zaczynaja znow kwitnac. No i magnolie. To uswiadomilo mi, ze od ostatniego wpisu na blogu minal prawie rok.

Troche to 'grzech', ze nie napisalam w 2022 wiecej, bo to byl naprawde dobry, choc intensywny, rok.

 

Rok z ciepla Wielkanoca, kiedy to po kilku latach przerwy znow udalismy sie (z koszyczkiem) do polskiego kosciola Kapucynow na Ossenmarkt.

I przypomina mi sie scena w aucie, gdy mowimy Kacperkowi, ze mamy dla niego niespodzianke po kosciele.

- 'Czy to niespodzianka do jedzenia?' 

- 'Nie.. ale idziemy potem, po swiecace, do ZOO!!!

- 'Ee, wolalbym pizze.'

 

Czy musze dodac, ze wracajac z Zoo nawet kupilismy pizze.

Jak sie domyslacie, nie zjadl.

 

To byla fajna Wielkanoc.

Pieklismy mazurki z czterema (!) juz kurczaczkami z suszonych morelek. I gasieniczke z chalki. Dlatego Casper pytany, co jest w swiecace odpowiada: 'GasienKa'.

W sloneczna Wielkanocna niedziele zbieralismy razem czekoladowe jajka w ogrodku. I fanie bylo po tych covidowych miesiacach znow siedziec razem, w duzym gronie, przy wspolnym stole.

 

Covid w koncu nie ominal i nas w 2022. Frytek rozchorowal sie w przeddzien naszego urlopu, bo kiedy indziej. Ostatecznie nie przeszkodzilo to nam wybrac sie do Polski na wakacje. Wakacje, ktorego motywem przewodnim bylo dla Kacperka 'jedziemy na polska plaze'. Jechal caly czas. Nawet bedac u babci i Dziadka na Mazurach to udawal w swoim namiocie, ze jedzie na polska plaze. Czasami nawet zabieral ze soba pasazerow. Szczegolnie Dziadka. Tak, bardzo dlugo jechali na polska plaze. Az w koncu nawet na te plaze dojechal. Najpierw bylo rozczarowanie, bo pierwszego wieczoru woda w morzu okazala sie zimna i mokra. Kwadrans pozniej rozczarowanie bylo jeszcze wieksze, bo mama kazala mu z tej wody jednak wychodzic i wtedy tez byo jeszcze gorzej. 

 

Byly i inne atrakcje poza pieknym Lubiatowem, gdzie nawet udalo nam sie trafic na dzien slonecznej pogody. Jasminka byla zachwycona plaza. Gdy tylko mogla probowala zjadac piasek.

Ale udalo nam sie tez troche wycieczek krajoznawczych zrobic. Do Leborka. I do Slupska, gdzie moglismy pojsc 'z wizyta' do Babci Marysi. Casper poznal tez inny 'wielki swiat'. I nie znam nikogo, kto tak zachwycalby sie 'tym pieknym hotelem z winda' najtanszym hotelem w Magdeburku. Bo przeciez byla wykladzina w gwiazdki. I mozna bylo sobie wybrac sniadanie!

Dobrze bylo latem znow wszystkich zobaczyc. Ale fajnie bylo nam tez pobyc razem we czworke. 

 

Po wakacjach, w sieprniu, wrocilam do pracy. To znaczy nowej pracy. Oddawanie dzieci do zlobka nigdy nie bylo moja mocna strona, ale z perspektywy czasu mysle, ze moze nie bylo to takie najgorze rozwiazanie. Jasminka nadal jest najchetniej wiecznie przyklejona do mamusi, ale w zlobku pododno nawet troche sie tam rzadzi. Potrzebne sa temu swiatu silne kobiety.

I ta moja 'silna kobieta' skonczyla roczek.

 

 

Rok. Nie wiem, kiedy to minelo. Swietowalismy w pazdzerniku jeszcze w ogrodku u tesciow, w promieniach ostatniego cieplego jesiennego slonca.

Rok. Mojej Chichrajki, Pchly Szachrajki. Przylepki. Duvelkonijntje. Knuffelmie.

Silna, uparta, asertywna, zaradna. Zapatrzona w starszego brata. I tak wlasciwie dopiero ostatnio, gdy spedzilysmy (znow) tydzien w szpitalu (przez zlowieszcze wirusy) to mialam wrazenie, ze znalazlam czas, zeby po prostu moc sie na nia napatrzec. Na dziewczynke z oczami glebokimi, jak Wszechswiat. 

 

Miesiac przed urodzinami udalo nam sie Jasminke ochrzcic. Casper najlepiej podsumowal ten weekend. 'No jak byli WSZYSCY i musialem wymiotowac'.

Tak. Grypa zoladkowa podczas uroczystosci rodzinnych (z cala rodzina), to absolutnie nie jest scenariusz do powtorki.

Co nie zmeinia faktu, ze jestem wdzieczna wszystkim, ktorzy byli, bo poza wymiana misek to jednak zostalo nam kilka cieplych wspomnien. 

 

Wraz ze zlobkiem przyszly oczywiscie pierwsze choroby. Listopad zaczelismy z przytupem, bo z RSV. I tak jakos turlalismy sie do konca roku, zeby pod choinka jeszcze troche jednak odpoczac i naladowac baterie. Okres przedswiateczny z dziecmi nabiera zupelnie innego znaczenia. Chociaz z jednej strony mam dosc przebodzcowania i chaosu to jednak te fajne momenty szybko to rekompensuja, Jasminka znajadaja ze smakiem (i niezrozumieniem) ciasteczka zostawione dla Sinterklaasa. Albo plywajaca w basenie pelnym plastikowych kulek podczas Mikolajkowej imprezy w pracy Frytka. Casper, ktory podczas malowania twarzy chcial byc motylkiem a nie spidermanem. I jego zachwyt nad Bruksela czy ogromnym (dwupietrowym) 'zamkiem' (het Steen) w Antwerpii. Lubie belgijskie powiedzenie, ze dziecieca dlon mozna szybko wypelnic.

 

 

Same Swieta (znow nie w Polsce) udaly sie nam w spokojnej, rodzinnej atmosferze. Wszyscy juz czekali na barszcz, pierogi i sledzie. Tesc zadbal o zapiekanke rybna (typowa po polsku, z krewetkami :) ).  To nowa tradycja. Chcoiaz tradycja niczego nazwac nie mozna, ani ustawa specjalna ustanowic... 

20 marca 2023   Dodaj komentarz

WIOSNA

Od kiedy tylko pamietam, nigdy nie bylam szczegolna fanka wiosny. Potrafilam obiektywnie stwierdzic, ze kwitnace zolte forsycje, czy osiedlowy sadek kwitnacy na bialo sa rzeczywiscie bardzo ladne, ale wiosna mnie nie ruszala.

To chyba wpisywalo sie w moj lekko sentymentalno-ironiczny charakter. Jesien, to bylo to! Kolorowe liscie, ostatnie cieple dni po zimnych porankach. Kocyki, herbata, szarlotka Mamusi (bo jablka tansze w sezonie) i (w wieku nastoletnim) sentymentalne piosenki o nieszczesliwej miloci. No i moje urodziny. Tak, jesien to byla moja pora roku.

Wiosna byla chyba za ladna i miala w sobie cos z Disney’a. A kto mnie zna, wie ze od dziecka mialam jakas awersje do Disney’owskich ksiezniczek. Dobrze pamietam, ze jako dziewieciolatka ogladalam Pocahontas i niezmiernie irytowalo mnie, ze milosc przytrafia sie szczuplym, dlugowlosym bohaterkom o idealnie symetrycznych rysach twarzy i nieproporcjonalnie duzych i pieknych oczach. I to oczywiscie milosc do ksiecia (czy innego bohatera) o wybitnie kwadratowej szczece i szerokich barach. To nigdy nie byla moja bajka. I tak wlasnie podonie broniam sie przed zachwytem nad wiosna.To wszystko bylo za ladne.

 

Z czasem zmienial sie moj stosunek do wiosny. Pierwsze zonkile czy kwitnace magnolie kojarzyly mi sie z nadzieja i dobrymi znakami z gory, na ktore tak bardzo czekalismy. I chociaz nasze leczenie trwalo przez wszystkie pory roku, to do dzis kwitnace magnolie kojarza mi sie wlasnie z nadzieja, w czasie, gdy bardzo nam jej brakowalo. I z tesknota. Dlatego wzrusza mnie bardzo fakt, ze Casper nauczyl sie nazwy magnolia (mahnolia) i w tym tygodniu z zachwytem rozpoznawal drzewa w okolicy ‘o popatrz mama, a tam jest rozowa, a tam biala! Wooo’.

 

Wiosna w czasie pierwszego lockdownu miala w sobie cos niesamowitego. Jak w tej ciszy, strachu i ogolnej niepewnosci, jedyna stala bylo to, ze drzewa wypuszcaly paki, ptaki wily gniazda, wszystko budzilo sie do zycia. Dla natury zycie toczylo sie dalej, chociaz dla nas czas na chwile stanal w miejscu.

 

To chyba wszystko przychodzi z wiekiem, bo teraz uwiielbiam wiosne. W drodze do przedszkola z zachwytem patrze na ogrodki sasiadow. Tulipany, zonkile, cale dywany innych kwiatow, ktorych nie znam. Kto byl u nas, albo kto rozmawia z nami czasem przez telefon, ten dziwi sie ptasim koncertom slyszanym nawet w domu (to akurat moze kwestia okien niewymianianych od 1974) ;-). Nie wiem, jak mozna sie tym NIE zachwycac.

Tak, to chyba kwestia wieku.

 

A u nas. Casper z katarem (jak zwykle). Minia na macie obgryza grzechotke, ktora jakos juz nawet nie wypada jej z raczek i daje sie wlozyc do (jeszcze) bezzebnej buzi. Obok mnie sterta ubran (na szczescie juz upranych). Musialam je odlozyc na chwile, zeby usiasc do pisania. Kwitnaca za oknem jablon* mnie tak natchnela. *Pisze ‘jablon’, chociaz zalujcie, ze nie widizeliscie latem naszych min, jak po dwoch latach okazalo sie, ze ma fioletowe jablka z duza pestka w srodku.

Sciskam cieplo. Tesknie. I czekam, az nas kiedys odwiedzicie na ptasi koncert.

25 marca 2022   Dodaj komentarz

Wdziecznosc

Gdybym miala wymienic kilka rzeczy, na ktore brakuje mi czasu (a na ktore mam ochote), to poza wizyta u kosmetyczki i weekendowym wypadem do Niemiec (najlepiej nad Mozele), byloby to pisanie bloga. Lubie (lubilam?) pisac, nawet, gdy nie dzialo sie wiele. Ale teraz, jak wiecie, dzialo sie wiele, wiec nie bylo czasu pisac. Ale probuje. Niech i beda trzy wpisy rocznie, to jednak zawsze bedzie do czego wracac.

Jesienia nasze zycie znow wywrocilo sie do gory nogami, a to za sprawa pewnego dzidiusia, ktory dolaczyl do nas w pewna pazdziernikowa noc.

Sterrenkijker – to po niderlandzku patrzący w gwiazdy.  Wdzieczne okreslenie , kiedy dziecko ulozone jest twarzyczkowo w brzuchu mamy. 

Podobnie, jak starszy brat, tak samo i ten dzidzius nie bardzo chcial wyjsc, ale z pomoca lekarzy udalo sie jednak sprowadzic go na swiat. A raczej Ją. Dziewczynke, o pachnacym imieniu.

 

Pierwsze dwa tygodnie przeczolgaly nas mocno. Przez zakazenie, ktore wdalo mi sie w przedramie, najedlismy sie wszyscy bardzo duzo strachu. W pewnym momencie bardzo, bardzo duzo. Ale jak to bywa ze zlymi wspomnieniami, zostaja one gdzies za nami. I nie bardzo mam ochote juz do nich wracac. Frytek zdal egzamin z pielegnarstwa na 5+. Jak i z reszta cala rodzina, ktora nam pomagala w tym okresie. A ja na wiele rzeczy zaczelam faktycznie patrzec inaczej i swietem bylo to, gdy po miesiacu po raz wreszcie moglam samodzielnie, wzglednie bez bolu, przewinac to malenstwo o chudych nozkach. Taki moj sukces.

 

No i jesienia przyleciala Babcia. BABCIA! Byly pannesniki (pannenkoek i nalesniki), drozdzowki z makiem i szarlotka. Swieto dla wszystkich i dla Kacperka, ktory siedzial w domu ze wgledu na ferie jesienne (tak tak, znow ferie). No i swieto dla mnie, bo wreszcie moglam miec u siebie swoja Mamusie. Chociaz nawet nie bylo, kiedy porozmawiac, to bylo mi dobrze, ze po prostu Byla. Nawet wytrzymala, choc nie ukrywajmy, ze wnusio testowal granice babcinej wytrzymalosci. Ale lata  pracy z dziecmi robia swoja i babcia okazala sie godnym przeciwnikiem.

 

A potem? Potem przyszly Swieta, takie wyjatkowo cieple i rodzinne w tym roku. Moze dlatego, ze mniej sie spinalismy i nie mielismy zadnych oczekiwan. Wigilia u nas. Barszczyk byl z kartonu, pierogi przywiozla szwagierka zdobyczne z polskiego sklepu. Tylko sledzia kazali mi robic. Dzieci nawet daly poswietowac, choc jedno akurat po ospie, a drugie zaraz przed. 25ego grudnia swietowalismy w wiekszym gronie u cioci Ineke (prawie jak dawniej) po uprzednim wlozeniu sobie patyczkow do nosa (tzn. po zrobieniu testu na covid). Tak, jakby nie zmienilo sie nic. Cieplo, glosno Razem.

Sylwestra spedzilismy z ciocia Lut, spokojnie, przy wspolnej kolacji. O 22 juz nie moglam sie doczekac polnocy i poszlam spac razem z dziecmi. Nowy Rok przyszedl przeciez i tak. I chociaz dobrze nam tutaj, to po cichu marzymy, zeby pokazac dzieciom, jak swietuje sie w Polsce. To jednak zupelnie inny wymiar magii swiat.

 

Poza tym kluseczka rosnie. Napierw szlo jej to troche za wolno, ale teraz dzielnie nadrabia. Z kazdym dniem coraz bardziej przypomina swojego tate (choc za kazdym razem mysle, ze bardziej sie nie da).

Moje zycie jest dosyc proste. Ugotuje (czasem), posprzatam, zmienie kilka pieluch, nakarmie, odbiore C. z przedszkola i o 20stej lezymy juz we trojke w duzym lozku czytajac bajki. I chociaz zmeczenie nie pozwala mi na nic innego, to w tej prostocie odnajduje szczęście. I chyba nigdy w zyciu nie mialam, az tak silnego uczucia, jak obecneie zeby jednak moc powiedziec: Teraz to dopiero żyję!

 

****

- Mama, ik wil siroop!

- Synek, ten syrop to nie soczek, to jest syrop na g o r ą c z k ę!

(C. wyciąga ręce przed siebie i pyta)

- Links od rechts (Lewa czy prawa) ?

.....

- Gorączkę. Nie rączkę.

17 lutego 2022   Dodaj komentarz

Wpis drugi, czyli co sie wydarzylo miedzy...

Rok 2021 pozostanie rokiem, w ktorym nie jezdzilam na rowerze. Rokiem bez dlugich letnich wakacji w Polsce. I jak narazie rokiem bez systematycznego pisania na blogu. Troche jednak staram sie mobilizowac i moze uda mi sie dobic do jakichs trzech wpisow w tym roku? :)

 

Tak moze w telegraficznych skrocie przelece przez ostatnie miesiace.

Kwiecien i Wielkanoc kojarza mi sie w tym roku nie tyle z jajkami i czekolada spadajaca z nieba, ale raczej z kryzysen rodzicielsko-wychowawczym (w ktorym pewnie nie bylismy jedyni). Wczesna wiosna wazni panowie z telewizora stwierdzili, ze szczepienia emerytow i mieszkancow domow spokojnej starosci ida tak swietnie, ze tendencja jest optymistyczna i zarzadzili rozluznienie dotychczasowych anty-covidowych restrykcji. Nie trwalo to dlugo, ale wielu rodzicow w pelnym entuzjazmie moglo wreszcie zapisac dzieci na wakacyjne dyzury, pol-obozy harcerskie, muzyczne, konne (niepotrzebne skreslic). (Przypominam, ze w Belgii po Wielkanocy sa 2 tygodnie ferii dla szkol i przedszkoli!). Po czym wazni panowie jednak stwierdzili, ze to nie odpowiedzialne (a to niespodzianka) i znow przysrubowali przepisy, przez co wiekszosc organizatorow obozow sama zrezygnowala zostawiajac rodzicow jednak bez pomyslu. Ah, no i przedluzono wielkanocne wakacje dla szkol o tydzien. Dla przedszkoli na szczescie nie. Ale nie, potem sie okazalo, ze oswiata to podlega pod inna jurysdykcje (maly kraj a ile parlamentow!) i jednak z dwudniowym wyprzedzeniem powiedziano, ze przedszkola jednak tez zamkna.  

Mimo ze fizycznie czulam sie coraz lepiej (niech zyje koniec pierwszego trymestru!) to kolejna domowa reorganizacja, praca zdalna z temperamentnym trzylatkiem i kombinowanie tego z wizja masowych zwolnien w pracy troche jednak wplynelo na moje morale. Ratowali nas (na szczescie juz czesciowo zaszczepieni) tesciowie i ciocia Trien, ktora na kilka dni wprowadzila sie nawet do nas. Slabsze bylo to, ze maly C. bardzo umiarkowanie (lagodnie mowiac) znosi zmiany rutyny. Brak szkoly, za dlugie godziny przed telewizorem, zmiana opiekunow i koniec drzemek (sam przestal) wcale nie pomagaly. I chociaz myslalam, ze jestem nawet wytrzymala, to tez zostalam mama, ktora sobie czasem w cichosci musiala pochlipac. Ale i to przeszlo.

 

Potem jednak powoli zaczela sie znow szkola, przyszla (zimna i mokra, ale jednak) wiosna. W maju zalapalam sie na priorytetowe szczepienia, jako pacjent z grupy ryzyka. Brzuch zaczal sie zaokraglac. Czyli naprawde wiosna.

 

Z czasem znow mozna bylo zaczac widywac sie ze znajomymi i nagle nasz ogrodek stal sie wreszcie miejscem dawno wyczekiwanych spotkan.

 

Z reszty mam malo wspomnien. Nie wiem, czy to przez hormony, czy przez zmeczenie, ale wiekszosc dni zlewa mi sie w calosc. Raz w tygodniu pol dnia w biurze, reszta tygodnia to praca zdalna, codziennie do 15:15, potem odebrac C. z przedszkola o 15:30. Dlugi spacer (cale 600 metrow) do domu ze zmeczonym trzylatkiem, ktory po drodze zbieral wszystkie warte uwagi kamienie i patyki. Szybka kanapka, okropne filmy z youtube (Mama, kolorki! czyli animacje z youtube'a ze zwierztakami w roznych kolorach), proba pracy zdalnej do poznego popoludnia i (zazwyczaj nieudolna) proba ugotowania obiadokolacji (Dr. Oetker ma stale miejsce w naszych sercach i zamrazarce). Potem jeszcze wykapac brzdaca razem z jego CALYM zoo. (Czy wspominalam, ze Babcia i Dziadek zrobili mu prezent roku, wysylajac na urodziny paczke pelna roznych gumowych zwierzatek). Porzucilam gdzies konsekwencje w usypianiu C. w jego pokoju, bo i tak zaraz sie budzil i przychodzil do nas. Drugim prostym powodem bylo to, ze czasem wzyczajnie zasypialam przed nim, gdy czytalismy jeszcze ksiazeczki w naszym duzym lozku. 

Synus, dzis jestem bardzo zmeczona, moze Ty mi poczytasz, chrrrr.

 

Musze jednak powiedziec, ze Casper zaskakiwal mnie swoja zaradnoscia i troskliwoscia. Szybko zrozumial, ze mama nie ma w brzuchu chmurki*, ale jednak bejbi. (*To byla moja diagnoza w pierwszych tygodniach ciazy. Bo na mame z chmurka z brzuchu trzeba uwazac, wiadomo). Juz wiedzial, ze nie moge go podnosic i sam dzielnie (chociaz bardzo powoli) spacerowal z przedszkola do domu. Wypracowalismy sobie z Kacperkiem tez system wchodzenia do wanny po stolku, zebym nie musiala go sama wyciagac. Chetnie tez chodzil ze mna do lekarza, zeby potrzymac mame za reke, gdy mialam szczepienia. Spontanicznie tez zaczal rozmawiac z brzuchem i bawic sie z bejbi w Kiekeboe (czyli: Akuku). I na pozegnanie, gdy rano wychodzil z Frytkiem do przedszkola, to jeszcze zaczal sam z siebie dawac mi buziaka w brzuch. Dla Bejbi. 

Tak prawde mowiac, to nie wiem, czy rozczarowanie rzeczywistoscia nie bedzie dla niego jesienia zbyt duze... Ale musze jednak napisac, ze szczerze rozczulaja mnie poklady ciepla i troskliwosci w tym malym urwisku.

 

Wracajac do wspomnien wiosenno-letnich. Poczatek lata mial wygladac nieco inaczej z mala impreza niespodzianka w naszym ogrodzie na okragle urodziny tesciowej. Kilka dni przed urodzinami plany jednak zmienily sie drastycznie przez wypadek, ktory uziemil tesciowa na kilka miesiecy w szpitalu. Z perspektywa, ze jednak ma znow byc dobrze, ale jeszcze troche drogi przed nia. My tez, po raz kolejny, docenilismy jak dobrze miec dziadkow obok i jak ciezko czasem bez nich. Powoli wiec opracowujemy plan na jesienne miesiace, zeby miec troche wsparcia, bo podejrzewam, ze wcale nie wiemy, czego sie spodziewac :-)

 

A tymczasem powoli wracamy do rutyny po naszych wakacjach. Staycation, tak to sie chyba ladnie nazywa, gdy czlowiek nigdzie nie wyjezdza. Ale ani bardzo deszczowa pogoda, ani moje samopoczucie, a w szczegolnosci brak corona-paszportu (pozno zaszczepionego) Frytka nie bardzo sprzyjaly dalekim wyprawom, nawet tym o te 200 kilometrow za niemiecka granice. No ale pomalowalismy pokoje dzieciece (Katrien pomagala, nie bede udawac, ze to ja latalam w walkiem). Udalo nam sie nie zdecydowac na rozwod wybierajac z Frytkiem kolory farb. Zdolalismy tez wyciagnac i zlozyc mebelki po Kacperku, ktore spokojnie czekaly na strychu. Bylismy nawet w Ikei na hotdogach i po raz setny w zoo! Przy okazji odwiedzalismy wreszcie znajomych i korzystalismy z momentow bez deszczu, zeby zaprosic znajomych na grilla.

W lipcu udalo nam sie nawet wybrac ze znajomymi Frytka z liceum na rodzinny weekend. Casper byl zachwycony. Tylu nowych wujkow, nowe dzieci, nowe zabawki i wizyta na prawdziwym basenie! (Nic tak nie irytuje jak dzikie trzylatki w basenie... Dopoki samemu nie zostanie sie rodzicem malego Wodnika Szuwarka, na ktorego widok inne mamy szeroko otwieraly oczy, gdy ten tylko wyskakiwal jak torpeda ze zjezdzalni wodnych i niestrudzony chichral sie wyplywajac po kazdym upadku na powierzchnie).

Karel dobrowolnie byl tez z Kacperkiem w parku rozrywki Plopsaland, gdzie usilowal twardo sie trzymac klkanascie razy wchodzac na kolejke gorska. Bo przeciez inne atrakcje (bez motylkow w brzuchu) byly niewarte uwagi dla duzych chlopakow. Przyznal sie, ze wydal majatek na lody i frytki, bo tylko tym sposobem mogl przekonac Kacperka do przerwy.

To wcale nie byly takie zle wakacje. I tylko kwitnace nasturcje z mazurskich nasion troche nam czasem przypominaly, ze jednak troche nam teskno do Polski. Ale liczymy, ze za rok uda nam sie wybrac w znajome strony. Mozna juz zaczac troche marzyc.

 

 

11 sierpnia 2021   Dodaj komentarz

Bardzo zalegla notka. Grudzien - kwiecien

Bawimy sie w przepytywanki

Mama: A jak mówi się hond po polsku?

Casper: Piesek

Mama: A jak mówi się nijlpaard po polsku?

Casper: Hipopotam!

Mama: A jak...

Casper: Neen, nu ikke ! (= teraz ja!). Wat mówi koe ?

Mama: Eee, krowa

Casper: En wat mówi huis ?

… i tak bez końca.

 

Raport z ostatnich tygodni. Moze nie byc chronologicznie?

Ominelo mnie w grudniu sentymentalnie pisanie o Swietach. Nie bylo jakos ani nastroju ani czasu, moze dlatego, ze poswiecalam go na rzeczywiste priorytety. Byl Sinterklaas 6ego grudnia i wlasciwie od polowy listopada temat byl bardzo zywy w naszym domu. Wiadomo, piosenki, kolorowanki, ludziki z Playmobil skaczace po kominku. Wazna sprawa dla malych Belgow. Trzeba bylo tez upiec (polskie) pierniczki (i, co gorsza, pozmywac po tych pracach). Wyjatkowo wczesnie ubralismy tez choinke, chociaz dopiero po 6 grudnia. Musicie wiedziec, ze choinka przed Sinterklaasem, to ja dla Flamanda cos, jak dla nas swieconka bez kielbasy.

W tym roku jednak chyba wszyscy mieli dosc tego ciemnego i smutnego okresu i dlugiej izolacji i wyjakowo wczesnie zabrali sie za bozonarodzeniowe przystrajanie domow. Belgowie, zazwyczaj powsciagliwi (np. w porownaniu do Niemcow) w kwestii swiatecznych ozdob, tym razem nie przebierali w srodkach. Nie wiem, czy na naszej ulicy byl chociaz jeden dom bez stroikow czy swiatelek. Niektorzy zaczeli juz 2 listopada...

Same Swieta byly tez specjalne. Swiat smial sie z Belgow i ich zasad jednego knuffelcontact (kontaktu do przytulania, czyli osoby, z ktora mozna utrzymywac bliskie kontakty) oraz mozliwosci podejmowania gosci w ogrodku, pod warunkiem, ze nie musza przechodzic przez korytarz tylko od razu moga wejsc przez furtke do ogrodu. No i limitu jednego goscia,ktory moze korzystac z toalety...

Postanowilismy jednak trzymac sie zasad i podzielilismy sie troche na Swieta. Wigilie i pierwszy dzien Swiat spedzilismy u nas razem z Katrien. Tesciowie i druga siostra Frytka u siebie. I mimo, ze troche dziwnie i cicho, to cos mialy te Swieta w sobie z uroku. Moze dlatego, ze spokojniej, bez przymusowych pogaduszek, 5 wizyt u rodziny.

Nie ominely mnie wiec i w tym roku pierogi i barszcz. A 25ego tradycyjne begijskie gourmet.

Na drugi dzien Swiat spotkalismy sie naszym ogrodku (zasade furtki dalo sie przestragac, nikt nie musial wchodzic do ogrodka przez dom. Toalety postanowilismy jednak nie kontrolowac, az tak praworzadni nie jestesmy). Tesc trzy dni gotowal grochowke na te okazje. Ale zeby bylo pamietnie (jakby tego brakowalo w tym dziwnym roku), cala grochowka wychlupala mu sie z krzywo postawionego garnka. Uratowalismy resztki, chociaz pies Jack tez chcial ratowac, szczegolnie kawalki kielbasy. Popilismy resztkami mojego  czewonego barszczu. 2020. Juz przyszla na ciebie pora.

I tak tez bez szalu zamknelismy stary rok. Razem z Katriem, Frytkiem i Kacperkiem.  Na kanapie. Chyba zasnelam zmeczona po normalnym dniu pracy.

Styczen przespalam.

Potem by luty.

Rekord ciepla na koniec lutego przyszedl i do nas. +/- 19 stopni w ciagu dnia wcale nie jest takie oczywiste. (Byla to niezla zmylka przez dluga i zimna wiosna). Tym bardziej, ze jeszcze dobre trzy tygodnie wczesniej zaskoczyla nas tutaj prawdziwa zima, ktora trwala dobrze ponad tydzien. I pisze zupelnie bez ironii. Taka zima z mrozem i sniegiem, ktory lezal przez kilka dni i, po ktorym dalo sie jezdzic na sankach! Tak, tak, nawet sanki mamy na strychu. I musze uczciwie sie przyznac, ze dosyc wymownie chrzanknelam, gdy Frytek przyniosl te sanki (po dziadkach) do domu, bo juz zadna z cioc nie miala na nie miejsca w garazu. (Nasz strych staje sie przechowalnia, dla wszystkich rzeczy, dla ktrych nigdzie nie ma miejsca) Sanki przydaly sie pierwszorzednie, pewnie raz uzyte beda na decenium, ale sie przydaly.

 

Biala i mrozna zima, jakiej naprawde nie przezylam mieszkajac prawie 10 lat w Belgii, zaskoczyla nas oczywiscie rankiem, gdy akurat mialam jechac do (wzglednie) dalekiego Hasselt na kurs doradztwa zawodowego, na ktory tak bardzo czekalam (tak dlugo ze wzgledu na pandemie) ponad poltora roku. I nadszedl wyczekiwany kurs, a ja wiec turlalam sie autem przez sniegi 30km na godzine, byle do autostrady. I cos, co bede pewnie wspominac kiedys z usmiechem. Oczywiscie kurs musial odbywac sie przy polotwartych oknach ze wzgledu na obowiazkowe wietrzenie powietrzen ze wzgledu na Covid-19. Wiec jak juz przejechalam przez te zaspy, na masce (samochodowej) ze sniegiem tak skostnialym, ze nagrzany motor go nie rozpuscil, to dojechalam na szkolenie, gdzie siedzialam w trzech swetrach, przy otwartych oknach(!), gdy a dworze ponad -10. Bo przeciez kieeedy indziej musza wypdac te kilkudniowe mrozy, jak nie w tak wyczekiwanym przeze mnie tygodniu. Murphy.

I nie zapomne tego snieznego i mroznego poranka z innego waznego wzgledu. Na kawalku bialego plastiku pojawila sie druga kreska. Nie wiem, czy bardziej stresowaly mnie tego dnia sniezne zaspy, mroz czy fakt, ze w aucie siedzieismy tego ranka juz we dwoje.

Tego wieczora moglam nawet przenocowac w hotelu. Ja wiem, ze dla niektorych z Was podroze sluzbowe to chleb codzienny, ale hej-ho. Dla mnie to bylo wydarzenie, bo to moja pierwsza noc bez chlopakow od kiedy urodzil sie C. Nie wiedzialam, co ze soba robic (moze dlatego tez, ze bylo -12, WSZYSTKO zamkniete, tylko jakies KFC dowozili, bo hotelom nie oplaca sie otwierac restauracji). Poszlam wiec spac przed 21sza. Luksus. Takie to dla mnie przezycie, ze az warte opisania na blogu.

I po szkoleniu z usmiechem wracalam do domu. Troche ze wzgledu na samo szkolenie, troche pewnie po przespaniu spokojnie nocy, ale i troche z wiadomych, innych waznych wzgledow.

Kolejne tygodnie byly dosyc ciezkie. Kombinacja lekow, zmeczenia, niepewnej sytuacji w pracy. Urodziny C., ktore spedzilam na dyzurze w szpitalu. Tesciowie pomogli nam jakos przeturlac sie przez ten okres. I tak bardzo powoli przyszla (bardzo zimna w tym roku) wiosna. W wielki piatek dostalism telefon od pani doktor, ze badania genetyczne wyszly okej. I ze C. zostanie bratem swojej siostry. Moglismy niesmialo dac znac rodzinie, ze w drodze jest jeszcze jeden wielkanocny kurczaczek.

01 czerwca 2021   Dodaj komentarz
< 1 2 3 ... 10 11 >
Oj_anka | Blogi