WIOSNA
Od kiedy tylko pamietam, nigdy nie bylam szczegolna fanka wiosny. Potrafilam obiektywnie stwierdzic, ze kwitnace zolte forsycje, czy osiedlowy sadek kwitnacy na bialo sa rzeczywiscie bardzo ladne, ale wiosna mnie nie ruszala.
To chyba wpisywalo sie w moj lekko sentymentalno-ironiczny charakter. Jesien, to bylo to! Kolorowe liscie, ostatnie cieple dni po zimnych porankach. Kocyki, herbata, szarlotka Mamusi (bo jablka tansze w sezonie) i (w wieku nastoletnim) sentymentalne piosenki o nieszczesliwej miloci. No i moje urodziny. Tak, jesien to byla moja pora roku.
Wiosna byla chyba za ladna i miala w sobie cos z Disney’a. A kto mnie zna, wie ze od dziecka mialam jakas awersje do Disney’owskich ksiezniczek. Dobrze pamietam, ze jako dziewieciolatka ogladalam Pocahontas i niezmiernie irytowalo mnie, ze milosc przytrafia sie szczuplym, dlugowlosym bohaterkom o idealnie symetrycznych rysach twarzy i nieproporcjonalnie duzych i pieknych oczach. I to oczywiscie milosc do ksiecia (czy innego bohatera) o wybitnie kwadratowej szczece i szerokich barach. To nigdy nie byla moja bajka. I tak wlasnie podonie broniam sie przed zachwytem nad wiosna.To wszystko bylo za ladne.
Z czasem zmienial sie moj stosunek do wiosny. Pierwsze zonkile czy kwitnace magnolie kojarzyly mi sie z nadzieja i dobrymi znakami z gory, na ktore tak bardzo czekalismy. I chociaz nasze leczenie trwalo przez wszystkie pory roku, to do dzis kwitnace magnolie kojarza mi sie wlasnie z nadzieja, w czasie, gdy bardzo nam jej brakowalo. I z tesknota. Dlatego wzrusza mnie bardzo fakt, ze Casper nauczyl sie nazwy magnolia (mahnolia) i w tym tygodniu z zachwytem rozpoznawal drzewa w okolicy ‘o popatrz mama, a tam jest rozowa, a tam biala! Wooo’.
Wiosna w czasie pierwszego lockdownu miala w sobie cos niesamowitego. Jak w tej ciszy, strachu i ogolnej niepewnosci, jedyna stala bylo to, ze drzewa wypuszcaly paki, ptaki wily gniazda, wszystko budzilo sie do zycia. Dla natury zycie toczylo sie dalej, chociaz dla nas czas na chwile stanal w miejscu.
To chyba wszystko przychodzi z wiekiem, bo teraz uwiielbiam wiosne. W drodze do przedszkola z zachwytem patrze na ogrodki sasiadow. Tulipany, zonkile, cale dywany innych kwiatow, ktorych nie znam. Kto byl u nas, albo kto rozmawia z nami czasem przez telefon, ten dziwi sie ptasim koncertom slyszanym nawet w domu (to akurat moze kwestia okien niewymianianych od 1974) ;-). Nie wiem, jak mozna sie tym NIE zachwycac.
Tak, to chyba kwestia wieku.
A u nas. Casper z katarem (jak zwykle). Minia na macie obgryza grzechotke, ktora jakos juz nawet nie wypada jej z raczek i daje sie wlozyc do (jeszcze) bezzebnej buzi. Obok mnie sterta ubran (na szczescie juz upranych). Musialam je odlozyc na chwile, zeby usiasc do pisania. Kwitnaca za oknem jablon* mnie tak natchnela. *Pisze ‘jablon’, chociaz zalujcie, ze nie widizeliscie latem naszych min, jak po dwoch latach okazalo sie, ze ma fioletowe jablka z duza pestka w srodku.
Sciskam cieplo. Tesknie. I czekam, az nas kiedys odwiedzicie na ptasi koncert.