Wpis drugi, czyli co sie wydarzylo miedzy...
Rok 2021 pozostanie rokiem, w ktorym nie jezdzilam na rowerze. Rokiem bez dlugich letnich wakacji w Polsce. I jak narazie rokiem bez systematycznego pisania na blogu. Troche jednak staram sie mobilizowac i moze uda mi sie dobic do jakichs trzech wpisow w tym roku? :)
Tak moze w telegraficznych skrocie przelece przez ostatnie miesiace.
Kwiecien i Wielkanoc kojarza mi sie w tym roku nie tyle z jajkami i czekolada spadajaca z nieba, ale raczej z kryzysen rodzicielsko-wychowawczym (w ktorym pewnie nie bylismy jedyni). Wczesna wiosna wazni panowie z telewizora stwierdzili, ze szczepienia emerytow i mieszkancow domow spokojnej starosci ida tak swietnie, ze tendencja jest optymistyczna i zarzadzili rozluznienie dotychczasowych anty-covidowych restrykcji. Nie trwalo to dlugo, ale wielu rodzicow w pelnym entuzjazmie moglo wreszcie zapisac dzieci na wakacyjne dyzury, pol-obozy harcerskie, muzyczne, konne (niepotrzebne skreslic). (Przypominam, ze w Belgii po Wielkanocy sa 2 tygodnie ferii dla szkol i przedszkoli!). Po czym wazni panowie jednak stwierdzili, ze to nie odpowiedzialne (a to niespodzianka) i znow przysrubowali przepisy, przez co wiekszosc organizatorow obozow sama zrezygnowala zostawiajac rodzicow jednak bez pomyslu. Ah, no i przedluzono wielkanocne wakacje dla szkol o tydzien. Dla przedszkoli na szczescie nie. Ale nie, potem sie okazalo, ze oswiata to podlega pod inna jurysdykcje (maly kraj a ile parlamentow!) i jednak z dwudniowym wyprzedzeniem powiedziano, ze przedszkola jednak tez zamkna.
Mimo ze fizycznie czulam sie coraz lepiej (niech zyje koniec pierwszego trymestru!) to kolejna domowa reorganizacja, praca zdalna z temperamentnym trzylatkiem i kombinowanie tego z wizja masowych zwolnien w pracy troche jednak wplynelo na moje morale. Ratowali nas (na szczescie juz czesciowo zaszczepieni) tesciowie i ciocia Trien, ktora na kilka dni wprowadzila sie nawet do nas. Slabsze bylo to, ze maly C. bardzo umiarkowanie (lagodnie mowiac) znosi zmiany rutyny. Brak szkoly, za dlugie godziny przed telewizorem, zmiana opiekunow i koniec drzemek (sam przestal) wcale nie pomagaly. I chociaz myslalam, ze jestem nawet wytrzymala, to tez zostalam mama, ktora sobie czasem w cichosci musiala pochlipac. Ale i to przeszlo.
Potem jednak powoli zaczela sie znow szkola, przyszla (zimna i mokra, ale jednak) wiosna. W maju zalapalam sie na priorytetowe szczepienia, jako pacjent z grupy ryzyka. Brzuch zaczal sie zaokraglac. Czyli naprawde wiosna.
Z czasem znow mozna bylo zaczac widywac sie ze znajomymi i nagle nasz ogrodek stal sie wreszcie miejscem dawno wyczekiwanych spotkan.
Z reszty mam malo wspomnien. Nie wiem, czy to przez hormony, czy przez zmeczenie, ale wiekszosc dni zlewa mi sie w calosc. Raz w tygodniu pol dnia w biurze, reszta tygodnia to praca zdalna, codziennie do 15:15, potem odebrac C. z przedszkola o 15:30. Dlugi spacer (cale 600 metrow) do domu ze zmeczonym trzylatkiem, ktory po drodze zbieral wszystkie warte uwagi kamienie i patyki. Szybka kanapka, okropne filmy z youtube (Mama, kolorki! czyli animacje z youtube'a ze zwierztakami w roznych kolorach), proba pracy zdalnej do poznego popoludnia i (zazwyczaj nieudolna) proba ugotowania obiadokolacji (Dr. Oetker ma stale miejsce w naszych sercach i zamrazarce). Potem jeszcze wykapac brzdaca razem z jego CALYM zoo. (Czy wspominalam, ze Babcia i Dziadek zrobili mu prezent roku, wysylajac na urodziny paczke pelna roznych gumowych zwierzatek). Porzucilam gdzies konsekwencje w usypianiu C. w jego pokoju, bo i tak zaraz sie budzil i przychodzil do nas. Drugim prostym powodem bylo to, ze czasem wzyczajnie zasypialam przed nim, gdy czytalismy jeszcze ksiazeczki w naszym duzym lozku.
Synus, dzis jestem bardzo zmeczona, moze Ty mi poczytasz, chrrrr.
Musze jednak powiedziec, ze Casper zaskakiwal mnie swoja zaradnoscia i troskliwoscia. Szybko zrozumial, ze mama nie ma w brzuchu chmurki*, ale jednak bejbi. (*To byla moja diagnoza w pierwszych tygodniach ciazy. Bo na mame z chmurka z brzuchu trzeba uwazac, wiadomo). Juz wiedzial, ze nie moge go podnosic i sam dzielnie (chociaz bardzo powoli) spacerowal z przedszkola do domu. Wypracowalismy sobie z Kacperkiem tez system wchodzenia do wanny po stolku, zebym nie musiala go sama wyciagac. Chetnie tez chodzil ze mna do lekarza, zeby potrzymac mame za reke, gdy mialam szczepienia. Spontanicznie tez zaczal rozmawiac z brzuchem i bawic sie z bejbi w Kiekeboe (czyli: Akuku). I na pozegnanie, gdy rano wychodzil z Frytkiem do przedszkola, to jeszcze zaczal sam z siebie dawac mi buziaka w brzuch. Dla Bejbi.
Tak prawde mowiac, to nie wiem, czy rozczarowanie rzeczywistoscia nie bedzie dla niego jesienia zbyt duze... Ale musze jednak napisac, ze szczerze rozczulaja mnie poklady ciepla i troskliwosci w tym malym urwisku.
Wracajac do wspomnien wiosenno-letnich. Poczatek lata mial wygladac nieco inaczej z mala impreza niespodzianka w naszym ogrodzie na okragle urodziny tesciowej. Kilka dni przed urodzinami plany jednak zmienily sie drastycznie przez wypadek, ktory uziemil tesciowa na kilka miesiecy w szpitalu. Z perspektywa, ze jednak ma znow byc dobrze, ale jeszcze troche drogi przed nia. My tez, po raz kolejny, docenilismy jak dobrze miec dziadkow obok i jak ciezko czasem bez nich. Powoli wiec opracowujemy plan na jesienne miesiace, zeby miec troche wsparcia, bo podejrzewam, ze wcale nie wiemy, czego sie spodziewac :-)
A tymczasem powoli wracamy do rutyny po naszych wakacjach. Staycation, tak to sie chyba ladnie nazywa, gdy czlowiek nigdzie nie wyjezdza. Ale ani bardzo deszczowa pogoda, ani moje samopoczucie, a w szczegolnosci brak corona-paszportu (pozno zaszczepionego) Frytka nie bardzo sprzyjaly dalekim wyprawom, nawet tym o te 200 kilometrow za niemiecka granice. No ale pomalowalismy pokoje dzieciece (Katrien pomagala, nie bede udawac, ze to ja latalam w walkiem). Udalo nam sie nie zdecydowac na rozwod wybierajac z Frytkiem kolory farb. Zdolalismy tez wyciagnac i zlozyc mebelki po Kacperku, ktore spokojnie czekaly na strychu. Bylismy nawet w Ikei na hotdogach i po raz setny w zoo! Przy okazji odwiedzalismy wreszcie znajomych i korzystalismy z momentow bez deszczu, zeby zaprosic znajomych na grilla.
W lipcu udalo nam sie nawet wybrac ze znajomymi Frytka z liceum na rodzinny weekend. Casper byl zachwycony. Tylu nowych wujkow, nowe dzieci, nowe zabawki i wizyta na prawdziwym basenie! (Nic tak nie irytuje jak dzikie trzylatki w basenie... Dopoki samemu nie zostanie sie rodzicem malego Wodnika Szuwarka, na ktorego widok inne mamy szeroko otwieraly oczy, gdy ten tylko wyskakiwal jak torpeda ze zjezdzalni wodnych i niestrudzony chichral sie wyplywajac po kazdym upadku na powierzchnie).
Karel dobrowolnie byl tez z Kacperkiem w parku rozrywki Plopsaland, gdzie usilowal twardo sie trzymac klkanascie razy wchodzac na kolejke gorska. Bo przeciez inne atrakcje (bez motylkow w brzuchu) byly niewarte uwagi dla duzych chlopakow. Przyznal sie, ze wydal majatek na lody i frytki, bo tylko tym sposobem mogl przekonac Kacperka do przerwy.
To wcale nie byly takie zle wakacje. I tylko kwitnace nasturcje z mazurskich nasion troche nam czasem przypominaly, ze jednak troche nam teskno do Polski. Ale liczymy, ze za rok uda nam sie wybrac w znajome strony. Mozna juz zaczac troche marzyc.