Pierwszy tydzien szkoly. A wlasciwie drugi....
Pierwszy tydzien szkoly. A wlasciwie drugi.
Kilka dni przed rozpoczeciem roku szkolnego moglismy razem z Kacperkiem isc do przedszkola, zeby odswoic go z nowym miejscem. O adaptacji, takiej, jaka znaja rodzice w polskich przedszkolach, nie ma tutaj raczej mowy. Po prostu, zaczynasz rok skzolny i siup.
W czasie zapoznawczego popoludnia panie w maseczkach i w strojach policjantek (bo tematem przewodnim w tym roku szkolnym sa ‘Superbohaterowie’’) kierowaly ruchem i pilnowaly, zeby za wielu rodzicow nie wchodzilo do sali. Coronaproof, dzieci mogly najpierw na stoleczku zagladac przez okno do swojej przyszlej sali, a potem gdy zwalnialo sie miejsce w kolejce, wejsc do srodka. Ale dopiero po umyciu raczek w prawdziwej przedszkolnej lazience, gdzie mieli dozownik do mydla w zebry! Kacperek juz byl kupiony. Zobaczyl plastikowego slonika, ktory wydawal rozne dzwieki. W zabawkowej kuchni ‘piekla sie’ drewniana pizza. Juz gotowy zeby isc do przedszkola. I moze przez te ekscytacje, a moze i przez jakiegos wirusa, rozlozyl sie nam dwa dni pozniej. Ominelo go wiec pozegnanie z kolegami w zlobku i pierwszy oficjalny dzien w przedszkolu. To tylko tyle, chociaz bylo mi troche przykro. Chyba bardziej mi niz jemu.
Szóstego wrzesnia byl wiec dla nas pierwszym dniem szkoly. Kacperek, w swojej bluzce w samoloty, pojechal z nami na (oczywiscie pchanym przez nas) rowerku do przedszkola. Nie bylo chwili zawahania, z za duzym plecakiem biegiem pognal do bramy, gdzie stala juz jego pani. Po 15stej odebralam go. Oczywiscie juz przebranego w zapasowe ubranie. I okrutnie zmeczonego, bo mimo obecnych lozeczek to w przedszkolu nie ma przeciez czasu na spanie.
I tak juz od ponad miesiaca odbieram go popoludniami (na zmiane z cala rodzina, ktora nam pomaga w naszych dyzurach). Nie musze juz chyba wspominac, ze najpierw plakal na moj widok, bo liczyl, ze kazdego dnia przyjdzie po niego Oma Mieke… (Weź spróbuj to wytłumaczyc nowej pani: ‘Nie, nie, to normalne, ze moj syn placze. Po prostu woli swoja babcie ode mnie”).
Z racji, ze obok szkoly jest kawalek lasu, to regularnie odbieram Kacperka calego brudnego, w kurzu i piachu az po dziurki w nosie. A ze dzieci nie zmieniaja butow na kapcie, to mozecie sobie wyobrazic, jak wygladaja nowe buty po tygodniu. Szoruje je i pastuje co kilka dni, ale chyba tylko dla wlasnego spokoju sumienia, bo niewiele zostaje juz do odratowania z tych butów.
Pomijajac przykry incydent, kiedy Casper zostal bardzo mocno podrapany przez rowiesniczke podczas klotni w piaskownicy, to mimo wszystko nadal chodzi do przedszkola z przyjemnoscia. Rano (jak zechce mu sie wstac ze mna) stoi na swoim taborecie I tlumaczy mi, co mam wlozyc do jego pudelka na lunch. Zazwyczaj chce ‘jabłk” (pisownia oryginalna) i koek . W Belgii nie ma raczej cieplych posilkow w placowkach szkolnych, wiec kazde dziecko przynosi swoje kanapki i owoce z domu. W naszej szkole sa cieple posilki (oczywiscie platne), ale ich zamawianie jest obecnie nieco ograniczone przez restrykcje w zwiazku z Covidem.
Po pierwszym okresie kiedy glownym elementem historii poprzedszkolnych byla zjezdzalnia i jongens (chlopaki) widze pewna roznice. Casper troche sie wyciszyl. A gdy wychodzimy z przedszkolam slysze dziewczęce(!) glosiki wolajace “papa Casper ’, “ halo Casper ” albo “Oh mamo, mamo, to jest nowy Casper z grupy motylkow!”. Tak, tak. Podobno ma chlopak powodzenie w grupie Żabek!
Motylek. A raczej gąsieniczka, bo w najmlodszej grupie mieszaja poki co trzyletnie motylki i najmlodsze (2,5 letnie) gąsieniczki.
To moze tyle o tym malym gadule.
Co poza tym? Nadal pracujemy, co w obecnej sytuacji jest jednak powodem do optymizmu, nawet jesli rano ciezko nam sie wstaje do pracy. Podczas pierwszego lock downu wiosna udalo nam sie wzglednie uporzadkowac dom i poustawiac pudla na swoich miejscach (nie mamy jeszcze szaf). Teraz jednak na nowo wszystko poprzestawiane, bo weszla ekipa docpelajaca strych (i skosy), wiec znow byl taniec z kartonami i balagan. Okazalo sie, ze struktura dachu nie pozwala na zrobienie garderoby (troche szkoda), ale troche dziur w scianach zrobili, wiec tez szkoda je murowac na nowo. Jakies tam wiec schowki beda. No i docieplenie. Dla kogos wychowanego w warszawskim bloku, gdzie spoldzielnia dbala o 25 stopni ciepla zimą, poranne wstawanie w duzym zimnym belgijskim domu jednak bylo spora zmiana. Się zachcialo luksusów.
Tak wiec odliczamy po cichu do konca remontu, zeby powrzucac balagan na strych i pomyslec o kupnie szaf. Taki kolejny projekt, zeby zagluszyc inne mysli. No bo nie oszukujmy sie. Troche strach. I o ile w marcu odliczanie do lata wydawalo sie realne, teraz czujemy, ze przed nami jeszcze dluga zima, ktora jakas bezpiecznie chcemy przezyc. I latem móc sie bardzo mocno przytulic do niektórych.
I to narazie na tyle.
P.S. Czy wiecie, ze w padzierniku stuknelo nam z Frytkiem 10 lat razem? Jeszcze troche i dadza mi pokojowa nagrode Nobla ;-)