Pierwszy tydzien chaosu.
Po godzinie 17 nie ma juz w zlobku wielu dzieci. A o 17:30 zostaje glownie jeden (znajomy Wam) maluszek. I jakos tak wtedy mi przykro, bo zeby chociaz byl przedostatni, to moze mialabym mniej wyrzutow, ze tak pozno go odbieram. Z drugiej strony nie uwierzylibyscie, ze ja (ze swoja umiarkowana kondycja i pociazowym zapasem energetycznym) tak szybko umiem jezdzic na rowerze. Jak nigdy dotad!
I tak, dzis i wczoraj, zastalam pania ze zlobka z tym malym chlopczykiem na rece, gdy stali przy oknie i wygladali, czy moze jedzie juz mamusia. I jak ja sie ucieszylam, ze Kacperek sie ucieszyl na moj widok. Bo, chyba tego nie wspominalam, do tej pory cieszyl sie glownie na widok wracajacego taty (nawet gdy ten wyszedl tylko na 3 minuty do piwnicy), albo na widok ladnych pan ekspedientek (glownie blondynek). Taki chyba los mam. One po prostu sa i kropka.
Z drugiej strony, kiedy slysze, ze dobrze sobie radzi w zlobku i czytam zapiski od opiekunki (mamy system komunikacji zeszytowej) to jakosmi lzej.
"Casper jest bardzo lubiany przez starsze dzieci. Gdy go widza, przychodza go poglaskac lub polaskotac lub przynosza zabawke".
"Dzis, usadzony obok kolegi, zaczal z nim gaworzyc"
"Gdy tylko zobaczyl swojego kolege Thomasa bardo sie ucieszyl i chcial mu dac 'buziaka'" [Czytaj: pewnie sprawdzic, czy jego brode tez da sie ugryzc]
No i z dzisiaj: "11:00. Casper zjadl warzywka o tej samej porze co starsze dzieci. Oh, to one tez jedza?!"
Gdy spytalam, jak reaguje na nowego mlodszego o miesiac o kolege uslyszalam, ze dobrze. Gdy ten zaczyna plakac to Casper zaczyna sie smiac. Znaczy sie poczucie humoru tez juz ma po rodzicach...
No i juz nie kluseczek, a maly chlopczyk.
Niczym zolnierz na poligonie przemieszcza sie pol-crawlem. W tym tygodniu odkryl, ze sam moze wypelznac z pokoju do korytarza, a z korytarza do kuchni. Korytarz jest co prawda nieco bardziej interesujacy, bo stoja w nim buty. I nie wiem, jak on to robi, ale wybiera tylko te skorzane (i probuje je zjesc - zeby bylo oczywiste). Taki mlody, a juz sie zna.
I to wszystko tak z przymrozeniem oka. A na powaznie, to zaczelam nowa prace. Mysle, ze jeszcze troche potra zanim sama sie oswoje z mysla, ze nie moge juz, jak kiedys, wyjsc pol godziny pozniej, bo teraz wiem, ze ktos na mnie czeka. Ciesze sie, ze moge znow dojezdzac do pracy rowerem. Z drugiej strony to jakies apogeum, gdy widze, jak jezdza rowerzysci. Rozumiem juz skad okreslenie wielterroristen. ('wiel' po niderlandzku oznacza kolo) Antwerpia jest dodatkowo rozkopana wszedzie, gdzie sie da i tak naprawde rower pozostaje jedyna sensowna alternatywa, bo wybierajac autobus nie mam zadnej gwarancji dojechania do domu na czas. Co nie jest pokrzepiajace w perspektywie nadchodzacej zimy. Ale patrzac pozytywnie: zakupilam juz fluo-ponczo i pewnie do kompletu dokupie przeciwdeszczowe fluo-spodnie. I jakos damy rade. Jak wiosna bede wygladac jak druga Chodakowska, to pomysle, ze bylo warto.
A praca? To jeszcze nie wiem. Poki co, sie przyuczam. I pewnie duzo wiecej tu nie bede pisac, bo zwazywszy na zawod HRowca,to dyskrecja jest milo widziana :-) Tyle tylko powiem, ze znow pracowac bede z 'kolesiami'. We odblaskowych ubraniach :).